Przebudziłam się z mocnym bólem głowy, przez który czułam się, jakbym była co najmniej na tygodniowym kacu. Gdy tylko otworzyłam oczy, poraził mnie blask światła, które pochodziło od otwartego na oścież okna. Zanim mój wzrok przyzwyczaił się do tej jasności, przypomniałam sobie, co tak naprawdę mi się stało.
Mogłabym tłumaczyć to sobie różnie, ale zapewne nigdy nie znalazłabym odpowiedniego wyjaśnienia. Nie wiem, o co chodziło tak naprawdę Luke'owi. Znał Klausa, ale o co chodziło z handlem ludźmi, wampirami i jaką mieli zawrzeć umowę? Czemu to ja musiałam być jej kluczowym punktem?
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, przez co natychmiast odwróciłam się w ich stronę. Do pomieszczenia weszła niska blondynka w zdecydowanie za dużej bluzie, która sięgała jej do połowy ud, i długie czarne buty na lekkim obcasie. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że w wardze ma kolczyk, który teraz lekko się błyszczał przez odbijające się światła od słońca.
Dziewczyna uśmiechnęła się, by po chwili wyjąć z rąk, które miała za plecami, jakieś ubrania i podeszła do mnie.
– Jestem Marie. Jestem twoją współlokatorką. Przyniosłam ci ubrania, w które musisz się przebrać na dzisiaj. Za dziesięć minut zejdź na dół. Jak wyjdziesz drzwiami, skręć w prawo, na końcu korytarza w lewo, aż dojdziesz do schodów. Potem nimi zejdź i już będziesz... A, i zwiąż włosy! Będziemy mieli ćwiczenia, potem polowanie. To ten... do zobaczenia za kilka minut!
Nawet nie zorientowałam się, gdy skończyła swoje przemówienie, które nie trwało dłużej niż dziesięć sekund. Potem jedynie odwróciła się na pięcie, zamykając za sobą drzwi.
Nie wiedziałam, gdzie jestem, po co mi współlokatorka, a tym bardziej, po jaką cholerę mam się przebierać i iść na jakieś ćwiczenia! Tym bardziej, że moją priorytetową akcją było zdobycie próbki krwi Klausa i wrócenie do Madelain, a nie tymczasowy obóz ćwiczeń czy pracy.
Nagle, po mojej lewej stronie, zapikał jakiś dźwięk. Zorientowałam się, że właśnie taki sam dzwonek miałam ustawiony w swojej komórce, gdy przychodziła jakaś wiadomość. I faktycznie, na półce, która stała przy łóżku, leżał mój telefon, wydając ów sygnał. Szybko do niego podbiegłam, aby zobaczyć, od kogo dostałam wiadomość.
Nieznany numer
Hej skarbie, jak się spało?
Mam nadzieję, że śniłaś o pewnym przepięknym i jakże zabawnym wampirze, którym jestem! (Wiem, że masz o mnie takie zdanie ^^)
Mam nadzieję, że śniłaś o pewnym przepięknym i jakże zabawnym wampirze, którym jestem! (Wiem, że masz o mnie takie zdanie ^^)
Nie przejmuj się, kochanie, twoja przyjaciółeczka dostała swoje lekarstwo.
Jedynie, co musisz teraz robić, to wykonywać to, co ci mówią. A zwłaszcza Marie.
Niedługo przyjdę po ciebie!
PS. Nie pozabijaj tam nikogo w akcie złości, bo ona piękności szkodzi.
Jedynie, co musisz teraz robić, to wykonywać to, co ci mówią. A zwłaszcza Marie.
Niedługo przyjdę po ciebie!
PS. Nie pozabijaj tam nikogo w akcie złości, bo ona piękności szkodzi.
Luke
Czułam, jak łzy wściekłości formują się w rogówce mojego oka, jak ręką ściska się w pieść, chcąc całkowicie zniszczyć przedmiot, który leży w mojej dłoni.
Idź do diabła, Luke!
***
Sama nie wiem, ile wykonanie poleceń Marie zajęło mi czasu. Wiem, że większość czasu poświęciłam na wyklinanie Luke'a na wszelkie sposoby, a następną, tę mniejszą część, właśnie na ubranie się i przygotowanie do... do właściwie nie wiem czego. Po prostu miałam stawić się na dole z powodu jakiś ćwiczeń. Ale jakich, to niedane mi było się dowiedzieć.
Nie planowałam potajemnie uciec, bo i tak powodów do tego nie miałam – nie czułam się w żaden sposób w więzieniu. Sama nie wiedziałam, gdzie dokładnie jestem. Nie mogłam zadzwonić do Coppera, ponieważ nie miałam jego numeru, a okolica, w której przebywałam, była teraz mi zupełnie nieznana. Mogłam jedynie liczyć na to, że gdzieś znajdę Klausa lub jakąś dobrą duszyczkę, która pomoże mi rozpatrzeć się w aktualne punkty współrzędne miejsca, w którym jestem.
Ubranie przyniesione przez wampirzyce nie było, w żaden sposób, wyjątkowe. Składał się on z czarnych, zwykłych legginsów, które u spodu miały złote wzorki, ciągnące się do połowy łydki. Czarna bluzka natomiast była naprawdę luźna i wygodna, z lekkim dekoltem, sięgająca do połowy ud. Musiałam przyznać, że było to wygodne jak i fajne połączenie ubrań.
Gdy tylko związałam włosy, udałam się na parter. Zgodnie z wskazówkami Marie, przemieszczałam się właśnie pomiędzy zaciemnionymi korytarzami.
Pomieszczenia nie były oświetlone żarówkami – wręcz przeciwnie, po obu stronach ścian znajdowały się lampiony świeczek, które oświetlały całą posesję. Podłoga rozłożona była długimi dywanami o starożytnych wzorach. Znalazły się tutaj również jakieś rośliny, zazwyczaj te większe, a także kilka mebli, jednak o znikomych kształtach.
Dotarłam do schodów. Gdy tylko ustałam na ich samym szczycie, zorientowałam się, że pod nimi znajduje się salon, w którym jeszcze wczoraj spotkałam się z Lukiem u Klausa.
Dzisiaj pokój wyglądał zupełnie inaczej. Nie było kanap, foteli, a nawet dywanu – za to po środku stały jakieś dziwne urządzenia, przypominające trochę te z profesjonalnych siłowni, ale jednak nie do końca. Z pewnością nie były przeznaczone one dla człowieka.
W pomieszczeniu znajdowało się jakieś piętnaście wampirów. Zauważyłam kilka dziewczyn w moim wieku, ale przeważnie byli to mężczyźni. Znalazłam również w tym gronie Marie, do której postanowiłam się najpierw udać – tym bardziej, że Klausa nigdzie nie było.
Gdy tylko zeszłam ze schodów i pojawiłam się tuż za wampirzycą, odchrząknęłam cicho, przerywając dziewczynie rozmowę z jakiś niebieskookim brunetem. Widząc mnie, pożegnała swojego towarzysza i patrzyła się na mnie pytającym wzrokiem.
– Przepraszam, że... że przeszkodziłam ci w rozmowie. Możemy porozmawiać? – zapytałam, połykając ślinę.
Nie wiem, czemu tak stresowałam się tym wszystkim. Chyba obcość wampirów, jaka tu panowała oraz brak rozeznania w tym, czemu właściwie tu jestem, tak na mnie wpływał.
Marie z widoczną niechęcią potaknęła głową i poprowadziła mnie do jakiegoś najbliższego pokoju – o wiele mniejszego niż salon; posiadał jedynie długi stół i 6 krzeseł.
– Pytaj o co chcesz. Tylko się pośpiesz. Zaraz mamy ćwiczenia.
Miałam wrażenie, że jej wypowiedzi są bardzo sztuczne. Mówiła bardzo skróconymi zdaniami, a do tego czuć było od niej obojętność.
– Więc... um, po prostu nie wiem, co ja tutaj robię. I nawet nie wiem, gdzie dokładnie jestem. Poza tym, jakie ćwiczenia? To ma jakiś związek z Pierwotnymi?
Spodziewałam się tego, że Klaus na pewno, w jakiś sposób, maczał w tym palce. W końcu, nie bez powodu skręcił mi kark i uzgodnił warunki jakiejś umowy z Lukiem.
Marie tylko westchnęła cicho i zaczęła mówić.
– Wczoraj dostaliśmy pewną informację. Jesteś nową osobą w armii wampirów. Pracujesz od teraz dla Pierwotnych. Głównie jednak dla Klausa. Jesteś w Nowym Orleanie. Dokładniej, w domu Mikaelsonów. Budynek numer 26 na ulicy Forwesse w dzielnicy Kingercross. Ćwiczenia są przygotowaniem nas, armii, do walki. Odbywają się codziennie. Są obowiązkowe. Ma związek z pierwotnymi. Tak jak już mówiłam. Wszyscy należymy do nich. Coś jeszcze?
Próbowałam przetrawić te informacje, ale były one zdecydowanie zbyt powierzchowne. Jeśli znalazłam odpowiedzieć na jedne pytanie, pojawiała się zagadka na drugie. Zmarszczyłam brwi, próbując sobie to jakoś przeanalizować. Nie wciąganie się w szczegóły Marie sprawiało tylko dodatkową trudność.
– Do jakiej walki?
Nie ukrywam, to zainteresowało mnie najbardziej. Czyżby Pierwotni, a zwłaszcza Klaus, mieli jakiś wrogów? Wiedziałam, że na pewno całkowicie bezpiecznie żyć nie mogą, zważając na to, jaki wysoki status mają w hierarchii w środowisku wampirów, ale nie sądziłam, że jako najsilniejsze wampiry świata potrzebują do wygranej walki własnej armii zimnych ludzi.
Zauważyłam, że Marie lekko się zdezorientowała, albo nawet i speszyła, ale było to dosłownie przez tak krótka chwilę, że ludzie oko nie mogłoby tego wychwycić.
– Trudno powiedzieć, do jakiej walki dokładniej. My tego nigdy nie wiemy. Jeśli już co, dowiadujemy się tego kilka godzin przed bitwą. Pamiętaj jednak jedno: bądź zawsze przygotowana i czujna.
Gdy miała już mnie wyminąć i udać się do salonu, w którym miały odbywać się nasze dziwne ćwiczenia, zatrzymała się jednak w połowie i zwróciła swój wzrok na mnie. Nie był on natarczywy, mimo to czułam, jakby od niego zrobiło mi się o wiele zimniej, choć przecież tak nie mogło być. Nie dla mnie.
– Ale... Ale tak. Można to przeczuć. Wielkimi krokami zbliża się prawdopodobnie najważniejsza bitwa ostatnich wieków. To ona przesądzać będzie o wszystkim. O tym też, czy wampiry nadal będą istnieć. O tym, jaka będzie przyszłość. Nasza. Ludzka. Zmiennokształtnych. A także czarownic. – Przerwała na moment, ale wiedziałam, że chce jeszcze coś dodać, jednak nie była tego pewna. – Po prostu nie daj się zabić, Hope. Nie teraz.
I wyszła. Tak po prostu trzaskając drzwiami, a mnie zostawiając samą w pomieszczeniu.
Wydaje mi się, że jej ostatnie słowa naprawdę były przesiąknięte troską. Zupełnie nie wiem czemu, ale tak to odczuwałam. Nie sądziłam, aby Marie miała na celu moje dobro – jej wcześniejsze zachowanie pokazywało, że jest na to obojętna. Z jakiegoś jednak powodu chciała, aby przeżyła.
Ale tak właściwie... Co mam przeżyć?
Przeżyć bitwę?
Przeżyć krzywdę?
Przeżyć zdradę?
Czy przeżyć własną śmierć?
Zauważyłam, że Marie lekko się zdezorientowała, albo nawet i speszyła, ale było to dosłownie przez tak krótka chwilę, że ludzie oko nie mogłoby tego wychwycić.
– Trudno powiedzieć, do jakiej walki dokładniej. My tego nigdy nie wiemy. Jeśli już co, dowiadujemy się tego kilka godzin przed bitwą. Pamiętaj jednak jedno: bądź zawsze przygotowana i czujna.
Gdy miała już mnie wyminąć i udać się do salonu, w którym miały odbywać się nasze dziwne ćwiczenia, zatrzymała się jednak w połowie i zwróciła swój wzrok na mnie. Nie był on natarczywy, mimo to czułam, jakby od niego zrobiło mi się o wiele zimniej, choć przecież tak nie mogło być. Nie dla mnie.
– Ale... Ale tak. Można to przeczuć. Wielkimi krokami zbliża się prawdopodobnie najważniejsza bitwa ostatnich wieków. To ona przesądzać będzie o wszystkim. O tym też, czy wampiry nadal będą istnieć. O tym, jaka będzie przyszłość. Nasza. Ludzka. Zmiennokształtnych. A także czarownic. – Przerwała na moment, ale wiedziałam, że chce jeszcze coś dodać, jednak nie była tego pewna. – Po prostu nie daj się zabić, Hope. Nie teraz.
I wyszła. Tak po prostu trzaskając drzwiami, a mnie zostawiając samą w pomieszczeniu.
Wydaje mi się, że jej ostatnie słowa naprawdę były przesiąknięte troską. Zupełnie nie wiem czemu, ale tak to odczuwałam. Nie sądziłam, aby Marie miała na celu moje dobro – jej wcześniejsze zachowanie pokazywało, że jest na to obojętna. Z jakiegoś jednak powodu chciała, aby przeżyła.
Ale tak właściwie... Co mam przeżyć?
Przeżyć bitwę?
Przeżyć krzywdę?
Przeżyć zdradę?
Czy przeżyć własną śmierć?
***
Lekko spóźniony rozdział, ale mam nadzieję, że się nie gniewacie.
Nowa postać, Marie... Co o niej sądzicie? :) Mogę Wam jedynie zdradzić,
że zawitała ona na o wiele dłużej w tym opowiadaniu. ;)
Klausa brak, Luke'a tak jakby również... Powoli muszę to jakoś wszystko złożyć
w całość i unormować, bo dużo jest wątków, a sądzę, że większość z Was
zupełnie nie wie, jaki mają ze sobą związek, albo czy w ogóle mają.
To już niedługo!
Nie wiem, czy w święta wstawię nowy rozdział – postaram się, ale nic nie obiecuję.
12 komentarzy = następny rozdział!
Miłego wieczoru wszystkim! x