czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział IX

 
    Nadal nie mogę uwierzyć, że się na to zgodziłam. Właśnie pakuję następną walizkę na taśmociąg, uprzednio upewniając, że domknęłam ją odpowiednio i żadna rzecz z niej nie wypadnie. Zadowolona z szybkiego rozegrania sprawy z przewozem i dostarczeniem bagaży do przewoźników, poprawiłam swoją torbę na ramieniu i ruszyłam żwawym krokiem przed barierki sprawdzające bilety. Stał tam już Luke, Aileen oraz podpierająca się o jednego z wilkołaków Madelain.
      Wzdrygnęłam się na myśl, że przecież jeszcze pół godziny temu byliśmy na obszernej łące, na której nie dość, że leżała czarownica z wbitym kołkiem prosto w serce, to jeszcze skończyły swą egzystencję dwa wampiry. Również nie zapominając, że Aileen od tamtego momentu nic się nie zmieniła, nadal dziwnie się zachowuje, a Madi ocknęła się dopiero podczas końcowej fazy przyjazdu samochodem na lotnisko.
       Nie mogłam wybrać inaczej. Luke powiedział jasno – albo poddam się i wykonam to, co on chce, w zamian za uratowanie życia Madelain, a i także moją i Aileen (niestety, nasza klęska wtedy na łące była wręcz pewna, biorąc pod uwagę, że Daquin była nieprzytomna, ja załamana psychicznie, a Whitmore niespełna rozumu – o tyle dobrze, że tuż na początku walki kazałam wiać Christine do domu, tym samym sposobem nie musiałam martwić się o jej życie). Drugi wilkołak został za rozkazem Coppera w miejscu bitwy, miał posprzątać martwe ciało czarownicy. 
       Właśnie lecimy do Nowego Orleanu. To szalone. Tak właściwie zupełnie nie wiem, co jest tam takiego, co życie Madelain mogłoby uratować, gdyż po starciu z wilkołakiem jej obrażenia to jedna duża rana na szyi, która z czasem coraz bardziej się powiększa. Teraz Daquin jest cała blada, ma ciarki na ciele, ale nadal wymusza na swojej twarzy szyderczy uśmiech w stronę Luka. Właśnie – on. Nie wiem, czy mam mu wierzyć. Nie mam chyba teraz nic do stracenia, skoro Madelain jest w stanie umierającym. Aileen także w niczym jest teraz niepomocna, gdyż nadal zachowuje się nienaturalnie – nie mówię tylko o oczach, które powoli dopiero powoli zaczynają zmieniać się w jej naturalny kolor, ale ogólnie o jej postawie. Zachowuje się zupełnie inaczej niż ta stara dobra Whitmore. Zupełnie inaczej. A mnie to przeraża.
        –  Załatwiłeś wszystko? – Spojrzałam pytająco na Coppera, który teraz bawił się swoim smartfonem, przerzucając go z gracją z jednej ręki na drugą. 
         Luke oderwał od niego wzrok, patrząc na mnie intensywnie swoimi brązowymi oczami. Przez chwilę również się w niego wpatrywałam, ale potem poddałam, wiedząc, że i tak on pierwszy nie odpuści tej walki na wzrok. Był irytujący.
         Kiwnął tylko lekko głową i dalej pozostawał przy bawieniu się swoim telefonem. Zmarszczyłam lekko brwi, zastanawiając się, jak tak szybko zdołał wszystko załatwić. Lot mamy za dwadzieścia minut, a przecież bilety nie dostaje się tak od ręki kilka chwil przed odlotem. Musiał użyć perswazji, czyli po prostu zahipnotyzował kasjerkę, a i prawdopodobnie całą obsługę samolotu, aby cudem udało im się znaleźć pięć wolnych miejsc. Jak widać – powiodło im się to (albo Luke zabił jakiegoś pasażera mającego ten sam lot, co teraz nasz, aby zwolniło się miejsce – o czym wolałam jednak nie myśleć).
        Nadal niepewna będącego przez całą drogę do Nowego Orleanu wilkołaka, który ma za zadanie nas pilnować, a także pomagać przy transporcie ledwo żywej przyjaciółki, podeszłam do Madelain. Wiedziałam, że ów wilkołak jest pod nadzorem Luka i to on nim kieruje, więc i nikomu z nas nie powinna stać się krzywda z jego strony – jednak nada nie pałam do niego entuzjazmem. 
        Spojrzałam na kawałek rany Daquin, którą dopiero przy dłuższym przyjrzeniu dało się ujrzeć spod sterty jej włosów okrywających ją. Musiała ją jakoś zasłaniać przed tutejszym tłumem ludzi, a nie mieliśmy niestety czasu wrócić do domu, aby zrobić jakiś opatrunek lub przynajmniej założyć na nią zakrywający szal. 
         – Madi, wszystko ok? – spytałam, przytulając ją lekko. Nie mogłam powstrzymać krótkiej łzy wydostającej się z mojego oka. Byłam na siebie zła. Powinnam być odważna i wspierać ją, a nie sama się rozklejać.
          Nadal czułam się okropnie. Podejmowałam decyzje kompletnie bez większego przeanalizowania danej sytuacji, udawałam, że czuję się dobrze, a tak naprawdę nadal nie mogłam wyjść z szoku z powodu akcji zaistniałej niedawno na łące. Śmierć czarownicy. Utracenie przytomności przez Madelain. Ta cholernie dziwna Aileen. Czemu nie może być tak, jak kilka miesięcy temu, kiedy to jeszcze spokojnie wychodziłam z przyjaciółkami do szkoły, śmiałyśmy się na całych przerwach, a w trakcie lunchu znów dostawałyśmy naganę przez nauczycieli za następny głupi wybryk, jaki zrobiłyśmy? Czemu nie może być tak nadal? Czemu nie możemy zostać przy tej głupiej i nudnej codzienności, ale jednak bezpiecznej? Czemu?
          – Jesteś pewna, że nie chodziło ci o Hope, wszystko ok? – Usłyszałam cichy śmiech przy swoim uchu. Lekko odsunęłam się od Madelain, widząc, jak ta uśmiecha się lekko, po czym znów na jej twarzy występuje grymas bólu.
          – Przepraszam. – Zdołam wykrztusić, ocierając łzę z policzka kawałkiem swojej bluzy. Daquin spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
          – Za co...?
          – Za wszystko. Za całą tę sytuację. Przecież to przeze mnie Luke tu jest, to ja jestem powodem jego przyjazdu i to ja jestem powodem tych wszystkich nieszczęść, jakie nas spotkały. Tymczasem to ty zostałaś najbardziej poszkodowana, a tak nie powinno być. Powinnam to ja zwijać się teraz tutaj z bólu...
          – Hej, hej! Upewniłaś się, czy jakiekolwiek słowniki dopuszczają mówienie tyle razy słowa ja w ciągu trzech zdań? – Zaśmiała się. – Nie mam ci niczego za złe. To nie twoja wina, jak już to co tamtego brązowowłosego idioty po prawej. Nie przejmuj się, naprawdę daje sobie radę. Ja bym miała nie dać? Lepiej zadzwoń do Megan, bo biedaczka pewnie ze strachu umiera, nie znajdując cie o dwudziestej drugiej w domu bez żadnego powiadomienia.
        Przez to wszystko nawet o niej zapomniałam. Upewniając się, czy na pewno wszystko OK z Madelain i czy przypadkiem czegoś nie potrzebuje, następnie kierując ostrzegający wzrok na jej ochroniarza, pana wilka, oddaliłam się kawałek od mojej dzisiejszej grupy wycieczkowej i zadzwoniłam do przyszywanej cioci. Niby nie powinna mnie ona obchodzić, bo i tak nie jesteśmy spokrewnione, a ona udaje tylko moją rodzinę ze względu na hipnozę, jednak czuje do niej ogromny szacunek i nie chciałabym, aby niepokoiła się niepotrzebnie z mojego powodu. Gdybym tylko miała czas pojechałabym do niej osobiście, spojrzała głęboko w oczy i hipnotyzując, powiedziała: Jesteś wolna. Zapomnij o mnie, o tym, że kiedykolwiek tutaj byłam. Zniszcz wszystkie nasze wspólne zdjęcia. Żyj. Znajdź jakiegoś przystojnego kolesia w swoim wieku i oddaj się życiu. Bo to jest najważniejsze w naszej egzystencji. Nie trać chwil. Po czym ostatni raz przytuliłabym ją i odeszła.
         Bo nie wiem, czy z tej podróży wrócę cała i zdrowa... Albo czy w ogóle wrócę.



Hope Mikaelson
***
   
Wydaje mi się, że w tym rozdziale czuć pewną lekkość, a także to, że akcja dzieje się w czasach teraźniejszych. I to chyba dobrze. Powinnam dość bardziej rozpisać się na temat stanu Hope, ale pomyślałam, że to trochę może być nużące ˜dla Was; ciągłe wspominanie o tym, jaka to ona biedna i w ogóle. :D Więc troszkę tego oszczędziłam. Niedługo dość duży przełom w jej życiu, już się nie mogę doczekać. :3 Ze względu, że mam teraz ferie, X rozdział powinien pojawić się w tym lub przyszłym tygodniu. Spoiler powinien ukazać się wcześniej! :)

                  Aileen Double.

4 komentarze:

  1. Twój Blog jest świetny i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały.
    Świetne pomysły ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Następny rozdział może dzisiaj lub jutro.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. To ja ci dziękuję bo swoim blogiem umilasz mi wieczory :)
      Ps. Nie przejmuj się małą ilością komentarzy jeszcze twoi czytelnicy się rozkręcą

      Usuń
  2. Super rozdział. Masz talent. Przeczytałam to opowiadanie w 1 dzień i czekam na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń