wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział VII

 
    – Dziewczyny...
    Wyszeptałam przerażona. Wcale nie cieszyłam się, że przyszły mi na pomoc, bo w obecnej sytuacji mogło to dać odwrotny skutek od zamierzanego. Madelain, gdy tylko mnie zobaczyła, chciała dobiec do mnie w wampirzym tempie, ale po stanięciu kilku kroków została odrzucona do tyłu, tak że uderzyła o przeciwne drzewo koło paleniska. Rozwarłam usta ze zdziwienia.
     W moim prawym rogu stała jakaś starsza kobieta. Długie rude włosy, związane w niekończącego się warkocza do ziemi, jedwabna suknia i buty na płaskim obcasie. Zmęczona twarz, opadnięte policzki i przerażający wzrok miodowych oczu. Wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja poczułam, jakby ciężar, który czułam od wbitego kołka, nagle zelżał. Z niezrozumieniem na twarzy popatrzyłam na jej wyciągniętą dłoń; była cała pomarszczona, okaleczona, ociekała krwią. Gdy tylko kobieta zobaczyła, że jej się przyglądam, pośpiesznie schowała rękę pod rękaw sukni i podeszła do Luka.
       – Tak, jak prosiłeś. 
       Chłopak patrzył prosto w jej oczy. Potem przysunął twarz do jej ucha i szepnął coś tak cicho, że nawet dzięki moim wyostrzonym zmysłom wampira nie udało mi się niczego dosłyszeć. Przeszłam wzrokiem na Aileen i Madelain... i Christine? Nie zauważyłam jej wcześniej. Czemu musieli ją też w to wplątać? I jakim cudem tu wszystkie one w ogóle są?
       Próbowałam się podnieść, ale po chwili padłam jak długa na ziemię; kręciło mi się w głowie. Świat na chwilę się przede mną rozmazał, aby po chwili wrócić do swojej dawnej postaci. Zauważyłam, że Aileen mruczy coś pod nosem – może nie tyle co coś, a zaklęcia magiczne.
    Aileen Whitmore była czarownicą, tego się nie da ukryć. Tak naprawdę nigdy nie korzystała w pełni z wrodzonych umiejętności przy naszym towarzystwie. Miała problemy z magią, nie umiała jej kontrolować. Jakieś słabe zaklęcia, dosyć łatwe, umiała robić z łatwością, ale gdy otwierała księgi zapisane przez jej babcię, która również była czarownicą, wszystko, czego dotknęła, wybuchało. W dosłownym znaczeniu – wystarczyło, aby otarła się o daną rzecz, a ona po sekundzie wyfrunęłaby w powietrze. Pewnie też dlatego nigdy nie próbowała ich ćwiczyć przy naszej obecności. Bała się o nas mimo wszystko.
         To jest czarownica, Hope. – usłyszałam nagle w mojej głowie. Zignorowałam ból, który przy tym mi towarzyszył, a bardziej zastanowiłam się nad daną mi informacją. Luk naprawdę był przygotowany na pojedynek z Hope Mikaelson, jedną z najpotężniejszych istot na świecie, jeśli dobrze zrozumiałam. Przygotował się niepotrzebnie – ja co najwyżej mogłabym wymówić jakąś gorzką obelgę na jego temat, nikogo nawet nigdy nie zabiłam. I nie mówię tu tylko o wampirach, ale o ludziach także. Zawdzięczam to mojej mentorce, Madelain. To ona sprawiła, że nie mam teraz wyrzutów sumienia z powodu mojej natury.
          – No, panie, przedstawienie czas zacząć – powiedział Luk do naszej czwórki. Każda patrzyła się na niego z nienawiścią w oczach; wydawało mi się, że dawało mu to nawet chorą satysfakcję.
      – Może tak by pan Przystojny powiedział przynajmniej, po co nas tu sprowadził i czego chce? – Madelain nie kryła zdenerwowania i wściekłości. Podziwiałam ją zawsze za odwagę i dobrą organizację – była dla mnie wzorem do naśladowania.
         – Och, śliczna, nie denerwuj się tak, twoja buźka się jeszcze do czegoś przyda. – Dało się usłyszeć ciche prychnięcie wampirzycy. – Hope potrzeba jest mi do mojej... zemsty. A wy?... Hm, jedna przekąska, druga kochanka, a trzecia karta przetargowa. 
     Jego śmiech rozszedł się po całym lesie. Pomimo tego jego złej strony, miał coś w sobie, co przekonywało mnie do tego, aby mu zaufać. I to mnie właśnie przerażało; nie powinnam tak była nigdy myśleć. On przecież grozi mi i moim przyjaciołom!
          – Tak, kochasiu, rozumiem twoje przezabawne określenia na nasz temat, gratuluję wyobraźni. Tylko że my mamy przewagę liczebną. – Zaśmiała się Madelain, zwycięsko patrząc na Luka.
           – Ach tak? Polemizowałbym.
      Właśnie w tej chwili, zza gęstwiną drzew, można było ujrzeć cztery cienie. Dwie ludzkie, dwie... wilkołacze. Weszły powolnym krokiem na obszar łąki i ustawiły się w ceremonialny rząd tuż za wampirem i czarownicą. Przesyłały nam złowrogie uśmiechy.
            Koszmar się właśnie zaczął.
          
***

         Aileen unikała czarów swojej rywalki. Ukrywała się za krzakami, tudzież spadała w rowy, nagle nawet kawałek dłuższej trawy dawał jej schronienie. Okropnie się bała i nawet nie miała jak pokonać swojej rywalki. 
       – Nic nie umiesz, Withmore. – Usłyszała, gdy akurat uniknęła śmiercionośnego zaklęcia rzuconego przez czarownicę. 
        Aileen chciała powiedzieć, że nie, że coś umie, że nie jest wyrzutkiem na tej ziemi, jednak w obecnej sytuacji nawet nie umiała otworzyć ust. Właśnie teraz jej najbliższe przyjaciółki staczały walkę o swoje życie, a ona nawet nie umiała im w niczym pomóc – a to właśnie ona teraz powinna tę funkcję pełnić. Jest do tej jasnej cholery czarownicą! Jest stworzona do tego, aby czarować, aby pomagać, aby chronić gatunki nadprzyrodzone! Jest po coś, a nie po nic! 
       – Nie odziedziczyłaś nic po matce. Uciekłaś, a mogła cię wychować. Elizabeth jest inna... lepsza.
     Elizabeth, siostra Aileen, była wierną służką swojej matki, nigdy nie śmiała jej się sprzeciwić. Wykonywała jak najlepiej swoje obowiązki, przyjmowała kary z godnością, chciała być jak najlepsza – taka, aby rodzicielka była z niej dumna. Nie lubiła ona swojej siostry, ponieważ to właśnie przez nią, a przynajmniej tak uważała Elizabeth, rozpadła się ich rodzinna potęga magii. To właśnie przez nią wszyscy gorzej spostrzegali ich familię. A ona nie mogła dać się tak poniżyć.
         Przypominała trochę Finna Mikaelsona – wiernego półdupka Ester Mikaelson, swojej matki. Nigdy nie wspierał swoich braci, wierzył tylko w to, co mówiła jego mamulka. Mógł nawet oddać swoje życie tylko po to, aby spełnić jej chore fantazje i zabić jego oraz jej synów.
        – Nie wspominaj mi o tej parszywej gnidzie! Ona nigdy, powtarzam, nigdy nie była moją matką i nigdy nią nie będzie. Nie wspominaj mi o Elizabeth, bo nic mnie z nią nie łączy! Nie wspominaj mi o niej, bo ona nie jest moją siostrą! Nie wspominaj niczego, jeśli nic o tym nie wiesz!
          Zezłościła się. Podniosła się z klęczek obok bufiastego bukietu krzewów i dumnie spojrzała na swoją przeciwniczkę. Stąpała równo, jej kroki odbijały się echem po całym lesie. Brązowe włosy przysłaniały jej twarz, ale to jej nie zdekoncentrowało. Nagle oczy zmieniły się z ciemnych na bezbarwne. Dokładnie na takie, na jaki kolor zapaliło się wtedy światło podczas rytuału wyznaczania strażniczek natury.
          Szła przed siebie. Nie obchodziły jej wrzaski przyjaciółek, które ledwo co utrzymywały się jeszcze na powierzchni ziemi. Ona wyznaczyła sobie już cel.
        – Ale czuję twoją aurę... Nie umiesz czarować! – Z przerażeniem krzyknęła czarownica, która zaczęła się cofać do tyłu jak najszybciej mogła. Kilka razy mało co nie zaliczyła upadku, gdy potknęła się o wystający korzeń, ale teraz się dla niej to nie liczyło.
        – Czary to tylko połowa sukcesu.
       Szyderczy śmiech Aileen, wyciągnięte ręce, zamknięte oczy, skupiony wyraz twarzy i sekundy. Sekundy, które dzieliły od zakończenia tej wojny. Sekundy, które miały spowodować jeszcze gorszą katastrofę, niż ta, która odbywa się teraz. 
        Wszystko wokół nadprzyrodzonych istot, które nawzajem ze sobą walczyły, zaczęło wybuchać. Żar z paleniska wyfrunął w powietrze, drzewa zaczęły osuwać się na boki, kamienie rozsypywały się na drobny mak. Zaczęło lać. Chmury wręcz wydawały się, jakby były przedziurawione, słońce już dawno zniknęło za horyzontem; teraz, zamiast księżyca, zajęła jego miejsce dziwna niebieska poświata. Dookoła łąki powstał biały puch. Dwaj poplecznicy Luka, również wampiry, ze strachu o swój żywot, chcieli jak najszybciej uciec z tego miejsca, gdyż widzieli, że ich grupa przegrywa; gdy tylko przeszli przez ten puch, ich ciała zaczęła ssać jakaś niewidzialna energia, od stóp aż do głowy. Po chwili nie było już z nich nic.
        – Dejasa petro minuisa felicto... – Z ust Aileen wydobywały się różne formułki zdań, które czyniły tę eksplozję.
         Tajemnicza czarownica wiedziała już, jak będzie wyglądać jej żywot. Tylko jeszcze jedne słowo, a już nie wypowie żadnego słowa na tej ziemi. Była na to przygotowana.
       Tuż przed śmiercią powiedziała tylko:
         – Bezbarwne oczy... Śmierć.
        
***

W tym samym czasie...
  
       – Madelain, uważaj!
       Rozległ się krzyk Hope. Dziewczyna z przerażeniem patrzyła na scenę, która działa się przed jej oczami. Właśnie teraz Daquin w porę nie zorientowała się, że unieruchomiony przez nią przed chwilą wilkołak zdążył już nazbierać siły i stoi tuż za nią skory do ataku.
     Creatley nie zdążyła nic zrobić. To działo się jak w filmie kryminalistycznym. Zwolnione tempo, wysunięte zęby wilkołaka, wielka paszcza, szyja Made, i ten ostateczny cios – zderzenie się jej ciała z jego szczęką. Ugryzienie. Potworny ból. Doniosły krzyk Madelain. Osunięcie się na ziemię. Wielka rana w kształcie kłów na jej szyi. Śmierć.


Aileen Whitmore
 
***

Wiem, że połowa osób z Was ma mi za złe treść tego rozdziału. 
Ale nie musicie się załamywać – ten rozdział jest trochę podchwytliwy,
więc nie wszystko będzie dosłownie tak, jak myślicie. Nie mogę Wam niestety
zdradzić, gdzie w powyższych fragmentach jest haczyk, jednak myślę, 
że w następnym rozdziale mile Was zaskoczę. :) Rozdział był w połowie 
planowany, w połowie miał inaczej wyjść, połowę pisałam pod wpływem
chwili – sądzę, że wyszedł naprawdę dobrze, ale ocenie zostawiam Wam.
Na Boże Narodzenie szykuję Wam naprawdę miłą niespodziankę! :D 
Już nie mogę się doczekać, jak zacznę ją realizować...
Aileen Double.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Spoiler

Rozdział XV

Spoilery dotyczące piętnastego rozdziału:
 

Autorka: Z pewnością to jest ten rozdział, w którym W-R-E-S-Z-C-I-E pojawia się nasz ukochany Klaus! :P Po raz pierwszy mamy go zobrazowanego "na żywo", a nie – tak jak w poprzednich rozdziałach – za pomocą wspomnień. Jest to też rozdział, w którym Hope walczy sama ze sobą, boi się przyznać do swoich własnych, prawdziwych myśli. Za to Luke, tak jak to on, jest jak zawsze tajemniczy (uwaga! w tym rozdziale aż za bardzo – a co będzie miało ważne znaczenie na przyszłość), ale i także strasznie pobłażliwy i zbyt... sprytny.

Pytania do Autorki na temat nowego rozdziału oraz wątków głównych postaci.

1. Kiedy znów pojawi się jakiś związek z Christine?
    Autorka: Nasz sobowtórek ma się na razie zadziwiająco dobrze w Atlancie. ;) Owszem, za jakiś czas jej wątek się rozwinie za pewną sprawą, ale nie będzie to w najbliższych rozdziałach.

2. Matka Aileen nadal żyje?
    Autorka: Nie tylko ona. Większość rodu Whitmore jest na wolności i spokojnie hasa sobie po świecie. Oni coś planują, co z pewnością nie będzie dobrze wpływało na Aileen – a zwłaszcza na jej relacje Aileen-Hope-Madelain.

3. Czy pojawią się jacyś nowy mężczyźni w SH? Jakiś ship z Madelain?
     Autorka: Nie przepadam za zbyt częstym i dużym wątkiem miłosnym między bohaterami. Daję Wam Lupe, co jeszcze chcecie? :D Klaus + Madi? :D Kladi haha.
     Ale nie, w najbliższym czasie nie pojawi się nikt, coby miał, pod względem miłości, zawrócić w głowie Madi czy też Aileen... A Lupe nadal jest... Cieszcie się, bo wszystko kiedyś może się skończyć... :')


Rozdział XIII

Pytania do Aileen na temat nowego rozdziału oraz wątków głównych postaci.

1. Ciągle pojawiają się jakieś nowe wydarzenia, jest ich czasami aż natłok. Kiedy się to w miarę ustabilizuje?

Autorka: Faktycznie, jest naprawdę dużo wątków, a większa część nadal nie jest zakończona. Wydaje mi się, że po prostu taki był mój zamysł i taki mam styl, muszę mieć do rozważenia kilka opcji. Jednak niedługo pewne wydarzenia się wyjaśnią, opowiadanie przecież nie będzie trwać w nieskończoność. :)

2. Czy pojawi się Hayley w opowiadaniu? Jeśli tak to kiedy?

Autorka: Pojawi się, oczywiście, w końcu Hope zawsze miała marzenie spotkać całą rodzinę, a nie tylko jej mniejszą część. :) Pojawi się, ale w znacznie dłuższym czasie niż Klaus czy też reszta rodzeństwa Pierwotnych. Hayley, tak jak w początkowych rozdziałach było wspomniane, zupełnie się zmieniła, nie była nigdy przykładną matką, więc też trudno powiedzieć, jak zachowa się w stosunku do szesnastoletniej córki... Może być ciekawie. :)

3. Jak zareaguje Madelain na propozycję Samanty?

Autorka: Madelain jest chyba jedną z tych postaci w Sharpenedzie, którą najmniej posądzałabym o bezmyślność i lekceważenie różnych sytuacji. Ona naprawdę jest mądra, wiele przeżyła i nie zaufa tak od razu osobie, która przed latami ją w tak straszny sposób porzuciła. Z drugiej strony, historia jej rodziny jest na tyle ciekawa, że na pewno wiadomość o żyjącej matce, nie da Madelain spokoju. Ona będzie musiała się o tym czegoś dowiedzieć. Najprościej będzie jej z pomocą właśnie Samanty. :)

Zaspoileruj nowy rozdział (XIII):

Autorka: To jeden z tych rozdziałów, który jednocześnie stawia przed nami nową sytuację, a też coś rozwiązuje. Zmierzymy się z dość niełatwą przeszłością Madelain, odkryjemy jej dzieciństwo. Zobaczymy, że niektóre zachowania są tylko robione dla pozorów i trudno jest przezwyciężyć problem. Hope z Lukiem natomiast będą coraz bliżej nieznanego i najgorszego... Śmierć może czekać za rogiem.


Rozdział XII

Pytania do Aileen na temat nowego rozdziału oraz wątków głównych postaci.

1. Suzanne: Czy Aileen rozważa możliwość szukania swojej rodziny teraz, gdy taka zmiana u niej zaszła?

Autorka: Ona przez całe życie miała gdzieś jakieś przeczucie, że powinna odkryć jeszcze głębsze korzenie historii swojej rodziny, ale wypierała się tego najbardziej, jak tylko mogła. :) Wiele razy w opowiadaniu mogliśmy być świadkami, jak przychodziło jej z trudem nazywanie swoją rodzicielkę matką. Myślę, że teraz, w tym stanie aktualnym, ona na razie o tym nie myśli, bo inne emocje (nie koniecznie pozytywne) nad nią górują.

2. x_emoji.: Luke jest cudowny! Czy nadal będzie on takim złym charakterem czy jednak pod wpływem czegoś może on się zmienić na bardziej pokornego?
Autorka: Hah, Luke od początku miał być wyłącznie tym złym, cholernym cwaniaczkiem, który sądzi, że wszyscy na niego lecą. ;) Być może będzie miał przebłyski dobroci, ale, jak na razie, nie pokazał jeszcze tego swojego prawdziwego czarnego charakteru. TO COMING! :))

3. Marleyidmonrey: Co z Christine? Jej wątek w SH jest na razie bardzo mały, a to jedna z moich fav postaci ;)
Autorka: Christine przybędzie, nie martw się! Na razie została w Atlancie i nie potrzeba jej nowych doznań z utratą życia. ;) Zresztą jest postacią trzecioplanową, musisz pamiętać, że akurat ona zbyt często nie będzie pojawiać się w fabule. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, co z nią będzie, bo aktualnie za dużo dzieje się z Hope, Madi i Aileen, aby jeszcze Christine do tego dokładać. :)

Zaspoileruj nowy rozdział (XII):
Autorka: Pojawi się nowa czarna postać, która dość mocno namiesza w życiu jeden z bohaterek opowiadania. A co najlepsze, ta postać już w Sharpened Death się pojawiła. :) Odkryjemy nowe oblicza Nowego Orleanu, to, jak naprawdę ono wygląda od wewnątrz. Nie zabraknie parki Hope + Luke, która podejmie dość odważny krok w celu uzyskania lekarstwa dla Madelain. Czy to wszystko się opłaci? To wszystko w XII rozdziale Sharpened Death, który pojawi się już niedługo!

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - > 
 
11 marca...
Chyba zbyt dużo dzieje się, abym mogła kontrolować swoje czyny. Tak jak w rollercoasterze.

Nowe miasto pełne magicznych zawirowań...
Czułam się tu szczęśliwa. Tak, jakby te stare budynki, wąskie i długie uliczki, porozwieszane pomiędzy domami na sznurkach ubrania, sprawiały, że wszystkie problemy nagle odchodzą.

Dwa odmienne charaktery...
(...) przebywanie w jego towarzystwie mnie coraz bardziej irytowało. Jednocześnie było, w pewien sposób, fascynujące.

Tajemnicza czarownica, przez którą niepokój wzrasta...
(...) ujrzeć starszą staruszkę, pewnie już po siedemdziesiątce. Podpierała się o brązową, drewnianą laskę (...) gdy wyciągnęła ręce mogłam stwierdzić, że w życiu dość dużo przeszła.

Nadchodząca śmierć...
(...) oczy straciły ten dawny blask, na czole miała stróżki potu, a jej rana była już lekko widoczna przy policzku (...)

Pytania bez odpowiedzi...
– Zadajesz dużo pytań, złotko. – Puścił mi oczko (...)

Przecież życie bez problemów i niespodzianek, to nie życie, nie?
– Cokolwiek.

Już 11 marca XI rozdział Sharpened Death. Zapraszam! 

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - > 

03.02.2015

JUŻ NIEDŁUGO!

A tylko ją tknij.

Niepewność...

(...) zawsze byłam słaba, a teraz nie potrafię racjonalnie myśleć. Nie potrafię uratować życia Madelain. Nie potrafię pomóc wrócić Whitmore do siebie, do swojej własnej duszy.

Wyzwanie...

(...) będę dokładniejsza i pewniejsza podejmowania swoich decyzji (...)

Rodzina....

(...) znajdę się w miejscu, gdzie prawdopodobnie są jeszcze moi rodzice (...)

Odpowiedzi...

Ale powiedz, co dokładnie tym lekarstwem jest. Ja muszę to wiedzieć Luke. Teraz! Proszę!

Nowe życie...

Nowy Orlean to miasto pełne zawirowań.


Zapraszam na X rozdział Sharpened Death! Już niedługo!

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - >

25 listopada...
– No, panie, przedstawienie czas zacząć 

Przekonasz się, ile warta jest przyjaźń... 
On przecież grozi mi i moim przyjaciołom!

Zobaczysz, jak nawet najbardziej nieśmiała osoba może zdać się na odwagę...
– Nie wspominaj mi o tej parszywej gnidzie! Ona nigdy, powtarzam, nigdy nie była moją matką i nigdy nią nie będzie!

Przeczytasz, jak niebywała może okazać się magia...
Wszystko wokół nadprzyrodzonych istot, które nawzajem ze sobą walczyły, zaczęło wybuchać. Żar z paleniska wyfrunął w powietrze, drzewa zaczęły osuwać się na boki, kamienie rozsypywały się na drobny mak.

Walka, którą stoczą...
Aileen unikała czarów swojej rywalki. [...] unieruchomiony przez nią przed chwilą wilkołak zdążył już nazbierać siły 

Przyniesie za sobą ofiary...
[...] wiedziała już, jak będzie wyglądać jej żywot. Tylko jeszcze jedne słowo, a już nie wypowie żadnego słowa na tej ziemi.

Ekscytująca porażka jednej ze stron...
Koszmar się właśnie zaczął.


25 listopad -> VIII rozdział Sharpened Death. Zapraszam! :)

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział VI


     Uciążliwy ból rozsadzał całą moją głowę. Wiłam się w agonii, marząc o tym, aby wreszcie odpuszczono mi te tortury. Czułam słone łzy na policzkach, krew wyciekającą z nosa, a przede wszystkim z okolic serca. Wiedziałam, że owa Rosalie i Luk nie chcieli mnie zabić, na pewno nie spudłowaliby, a nawet jeśli jakimś cudem tak, to mieli ogromną ilość czasu, aby swój błąd naprawić. A ja nadal żyłam – nie takie były ich zamiary.
         Otworzyłam delikatnie powieki, ale natychmiast je zamknęłam. Słońce mocno raziło moje oczy. Nie pamiętałam, jaki jest dziś dzień, ile byłam nieprzytomna, ani co się przez ten czas zdarzyło. Miałam tylko nadzieję, że nic nie jest ani Madelain, ani Aileen. Nie wybaczyłabym sobie chyba tego.
       Ponowiłam próbę. Tym razem mi się udało i spoglądałam na obszerną polanę. Była ona w większej części zielona, niektóre jej tylko fragmenty były poniszczone, całe w żółci, zapewne od chodzenia i ugniecenia trawy. Dookoła rozciągał się las, iglasty, jak sądziłam. Niedaleko musiało znajdować się także jezioro, gdyż udało mi się dosłyszeć chlupot wody. Przede mną paliło się ognisko, dosyć duże, o wielkim i potężnym płomieniu. Biło od niego takie ciepło, że aż musiałam przykryć twarz ręką, aby uchronić się przed oparem. Pogoda była koszmarna, zapowiadało się na ulewę, choć gdy dotknęłam ręką trawy poczułam, że to nie będzie pierwszy deszcz tego dnia. Trawa była wilgotna.
        Ciekawiłam się, czemu w ogóle mnie tutaj przyniesiono. Czyżby Luk spodziewał się, że jestem tą Hope, którą on szuka? Perfidnie się zawiedzie, tylko nie wiem, czy mi to będzie na rękę. A może warto by poudawać tą Hope; wszakże nie wiem, czy nie jest ona kimś ważnym w sferze wampirów. Ja o moich rówieśnikach nie wiele wiedziałam, także nigdy nie polemizowałam nad moją naturą. Wiedziałam tylko o życiu wampira, posilaniu się, zabijaniu, ale o moich towarzyszach tego samego gatunku, praktycznie rzecz biorąc, nic nie kojarzyłam. Jakoś nigdy tym się nie interesowałam, więc i Madelain mi o tym nie opowiadała. Czy to było słuszne?
            – Widzę, że już się obudziłaś, śpiąca królewno.
          Wzdrygnęłam się. Moim oczom ukazał się brązowowłosy Luk. Przepiękny właściciel tego jakże cudownego głosu. A jednak morderca.
         Podszedł do ogniska, wrzucił tam jakieś ziarna, a nagle ognisko wznieciło się, wybuchnęło żarem. Szybko zamknęłam oczy, zresztą tak samo jak mój towarzysz. Z mojej miny zapewne można było wyczytać niezrozumienie, strach i marzenie tylko o ucieczce z tego miejsca. Wampir natomiast nie miał takich problemów, przechadzał się po polanie z szyderczym uśmiechem. Co raz znikał gdzieś na chwilę, aby za kilka sekund powrócić i znów wrzucić coś do ogniska. Ciągła rutyna.
           Wreszcie udało mi się – oczywiście z niewyobrażalnym trudem, nie dość, że byłam cała we krwi, to jeszcze nie posilałam się od kilku dni – coś powiedzieć. Ochryple, ale jednak.
            – Poco tu jestem? – zapytałam i od razu tego pożałowałam, bo chłopak odwrócił się w moją stronę i czułam, jakby wywiercał mi wielką dziurę swoim spojrzeniem, co bolało jeszcze mocniej moje po hartowane ciało. Uniosłam jednak wysoko głowę i nie poddałam się jego wzrokowi.
           – Och, piękna, naprawdę nie wiesz? – zapytał, przybliżając się do mojego ciała. Znowu te dreszcze podniecenia, znowu te piękne brązowe oczy, znowu ten przepiękny zapach drogich perfum, znowu ON. Kompletnie nie wiedziałam, czemu tak na niego reaguję – to nie było normalne. 
        Nigdy nie miałam żadnego chłopaka, bo uważałam, że jest to tylko zbędny dodatek do życia. A poniekąd również bałam się, że naprawdę się zakocham i będę musiała narażać go na niebezpieczeństwo z powodu tego, że jestem wampirem. Dlatego zawsze grzecznie odmawiałam jakichkolwiek randek, spotkań towarzyskich; wolałam być samotna. I na razie nikt przeze mnie nie zginął, byłam zadowolona z tego faktu.
           Czyżby dopiero teraz ukazały się instynkty podążania? 
           Pokręciłam przecząco głową na jego pytanie. 
           Ciężko odetchnął i, na moje szczęście, znów coś zaczął majstrować przy palenisku.
       – Hope Mikaelson, pierwotna córka Klausa Mikaelsona i Hayley Marshall, a może i już też Mikaelson? Jedna z najpotężniejszych istot na świecie, zresztą jak jej rodzina. Okrutni, władczy, chętni zemsty. Tak, nikt was nie wielbił – mruknął – Pewnego sierpniowego dnia mała Hope znika, ślad po niej urywa się na stromym klifie. Co dalej? Dziwnym trafem tysiące czarownic, które szantażowane przez Niklausa, muszą odmówić zaklęcie lokalizujące i inne pierdoły, nie radzą sobie z znalezieniem najwspanialszego dziecka na świecie. Rodzinna załamka, żałoba, a po kilku latach nieudanych prób nawet poprzestanie szukania Ciebie, droga Hope. Hm, ale czego można się spodziewać po tak nieczułych istotach jak oni? Więcej morderstw, ciągłe bitwy i rzezie w Nowym Orleanie, tylko po to, aby zapomnieć o tej katastrofie. No i, z tego co widziałem ostatnio, już chyba ich nie obchodzisz. A ja ciebie znalazłem! JA! – Roześmiał się gardłowym głosem, który okropnie ranił uszy swoim dźwiękiem. Ta wersja śmiechu była o wiele gorsza od tej, którą mogłam podziwiać jeszcze w szkole. – Cudownie jest być lepszych od trzech pierwotnych wampirów, pierwszych wampirów na świecie. Jak myślisz, powinni mi przyznać Nobla, prawda? 
           Nie wierzyłam, albo nie chciałam wierzyć w to, co mówił. Równie dobrze mógł wygrzebać z mojego umysłu, dzięki czarownicy, wspomnienia z wieku siedmiu lat, a przed chwilą je przedstawić z dodatkiem innej konsystencji. To było jak najbardziej prawdopodobne, ale miałam lekkie ukłucie w sercu, które najwyraźniej nie chciało potwierdzać mojej teorii. Byłam w rozsypce.
          Hope Mikaelson. Już wielokrotnie słyszałam te nazwisko, ale nigdy nie spodziewałam się, że będzie aż takie ważne w dzisiejszym gronie wampirów. I że niby ja tą Hope miałam być? 
          Prawda, wiele faktów, o których wspomniał Luk, się zgadzało. Nie pamiętałam mojego dzieciństwa, więc i nie mogłam mu przyznać kłamstwa, bo sama nie wiedziałam, czy to, co mówił, kłamstwem jest czy też nie. Choć wolałabym chyba, aby nie. Mój niby ojciec miałby kogoś szantażować? Zabijać? Mordować, choć to to samo, co zabijanie? Nie mieściło mi się to w głowie. Ja nigdy taka nie byłam... I nigdy nie będę.
           – Czemu mam ci wierzyć? – spytałam. To było najwygodniejsze i najlepsze pytanie w owej sytuacji. 
       – Nie każę ci wierzyć, każę ci się zamknąć, bo twoje przyjaciółeczki się zbliżają, a chciałbym je dogodnie przywitać.
           Przeraziłam się, kolejny raz tego dnia. Jakim cudem one miały za chwilę się tutaj znaleźć? Przecież umawiałyśmy się, że każda odgrywa własną rolę, nie wtrąca się w sprawy innych! Teraz słowa I na razie nikt przeze mnie nie zginął, byłam zadowolona z tego faktu będą mogły się pieprzyć. Uwielbiam ten mój świat. Przeszłość kryje za sobą więcej tajemnic, niż ja bym tego chciała. A to mi się cholernie nie podoba!

***

        Mała dziewczynka spogląda na stos nieżyjących ludzi z rozszarpanymi gardłami. Widzi spływającą po ich ciele krew, która zachęca ją do jej wypicia. Ale ona tego nie chce, nie chce być kimś złym. Odrzuca ją takie zakłamane życie, odrzucają ją spojrzenia niewinnych osób, które tylko błagają o pomoc. Sama nie chciałaby znaleźć się w ich sytuacji, nie wyobrażałaby sobie tego. A teraz to ona musi spoglądać na pozbawione krwi ciała takich samych istot, jak ona. Ona nie jest tylko wampirem, wierzyła, że też należy do ludzi. A swoich się nie zabija. 
            Spojrzała na swojego ojca, wysysającego ciepły strumień krwi z jakiejś młodej dziewczynki, miała zapewne z osiem lat, czyli o trzy latka starsza od bohaterki. Po prawej stał jej wujek, który właśnie wyciągał swoją jedwabną, białą chusteczkę, aby wytrzeć zaplamioną twarz i koszulę. Nienaganny ubiór, włosy, ułożone w spójną całość, czarny garnitur. Idealnie, jak zawsze. Po lewej ciotka, torturująca następnego chłopaka, który wyglądem przypominał jej Marcela; zaniechał on bowiem ją opuścić i zerwać. Wytłumaczył się tylko słowami, że do siebie nie pasują. A Rebekah już wielokrotnie słyszała takie słowa, a momentami i nawet bardziej dobijające, miała już tego dość. Teraz była bezwzględna, zabijała wszystkich mężczyzn, którzy choć trochę byli podobni do jej byłego. I uwielbiała to.
            Ja mam stać się taką samą osobą jak wy? – zapytała w duchu mała Hope, która patrzyła na swoje czarne lakierki, aby tylko nie spoglądać na rzeź odbywającą się przed nią. Brzydziła się tym.
         Ciekawe, co robiła jej matka. Pewnie znowu zabawiała się w klubie, ciesząc się z bycia wampiro-wilkołakiem. Choć na początku nienawidziła swojego nowego JA, to potem to pokochała; poznała bycia tego zalety. I straciła człowieczeństwo, nie interesowało już ją własne dziecko, zostawiała małą w opiece komuś z rodziny Mikaelson. I to ma być matka?
            Klaus widząc, że Hope nie spożywa posiłku, podszedł do niej. Ukucnął przed nią, podniósł jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy. 
               – Nie wypieraj się swojej natury, malutka. Bądź tym, kim jesteś. 
           Mała dziewczynka tylko pokiwała twierdząco głową i znikła za ojcem. Znalazła swoją ofiarę – jakiegoś starszego faceta po trzydziestce. Nie wybierała nikogo, bo i tak wiedziała, że wszyscy umrą, młode dzieci się nie uratują i nie dożyją godnej starości. 
              Przybliżyła się do czarnowłosego chłopaka i spojrzała mu w oczy, hipnotyzując go.
                – Nie będzie bolało... Przepraszam.
               Ze słonymi łzami na policzku wbiła swoje zęby w jego ciało. Poczuła napływającą krew do jej organizmu, która ją syciła. Jestem tym, kim jestem, cieszysz się, ojcze? – zapytała w myślach drwiąco. Miała nadzieję, że ta maskarada się kiedyś skończy.
               Hope Mikaelson miała wtedy pięć lat, a rozumiała więcej, niż jeden dzisiejszy pięćdziesięciolatek. 
               Była niesamowita.


Klaus Mikaelson
***
Ten rozdział mi się bardzo podoba, zwłaszcza część druga.
Nie była ona wszakże planowana, ale część pierwsza wyszła
dość krótko, więc postanowiłam dopisać coś, co do fabuły się przyda – mówi
przecież o tym, jaka z charakteru jest główna bohaterka – ale i także przedstawia
jej prawdziwą rodzinę. W sumie tutaj o tej rodzinie tak dużo nie ma, ale nie
chciałabym od razu wystawiać Wam wszystkiego na stół. Spokojnie, przed wizytą
w NO jeszcze kilka retrospekcji będzie – uwielbiam je!
Przy pisaniu tego fragmentu w pewnym momencie się delikatnie wzruszyłam...
Tak, to jest dziwne. :D
Aileen Double.