piątek, 5 września 2014

Rozdział III

    Uśmiechnął się szeroko i podziękował za możliwość przemówienia, po czym podszedł do drzwi i wyszedł. Wyszedł, zostawiając mnie w wielkim niedowierzaniu i szoku. Moje życie nigdy nie będzie biegło tak, jak ja chcę, prawda?

***

          Siedzieliśmy na białej, skórzanej kanapie w salonie cioci Megan. Nie było jej jednak teraz w domu, pracowała w księgarni, niedaleko naszej szkoły. Miała wrócić za trzy godziny, więc aktualnie salon zajmowała banda wampirów i czarownica. Nic nadzwyczajnego.
Próbowałyśmy przetrawić to, co usłyszałyśmy pół godziny temu w sali gimnastycznej. Żadna z nas nie odważyła się niczego powiedzieć, zadumana we własnych myślach, z którymi toczyła teraz zawziętą walkę. Ja nie byłam inna.
Sama nie wiedziałam, jak zinterpretować zaistniałą sytuację. Przystojny chłopak, brunet z lśniącymi oczami, w których można było się zadurzyć, i usta, które tylko skore były do pocałunków. A nagle całe jego wyobrażenie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i przepiękny towarzysz okazuje się zupełnie kimś innym, kimś, kogo wcale dobrym nie można było nazwać. Madelain ustaliła, że to wampir, gdyż: po pierwsze – wampir o wampirze wie, po drugie – wyszła za nim tuż po jego przemówieniu i będąc kilka merów od niego, ukrywając się za drzwiami, poczuła znany zapach, który towarzyszył naszym gatunkom. To już ustaliłyśmy, ale po co jemu jakaś Hope, która najwyraźniej była moją imienniczą, i która, sama nie wiem, co to znaczy, była pierwotnym wampirem? I, przede wszystkim, czemu zahipnotyzował całą dyrekcję szkolną, aby zachowała powagę i nie wtrącała się w jego przemówienie? Nie, w sumie to ostatnie pytanie jest zbędne, pewnie bał się dodatkowych świadków... Ale czemu w takim razie pozwolił sobie, aby młodzież szkolna chodziła po lasach w poszukiwaniu wampira? Przecież równie dobrze mogła zawiadomić służby miejskie czy jakąś inną pomoc.
         – Aileen, kto to jest ten pierwotny wampir? – zapytałam wreszcie, gdyż miałam nadzieję, że choć o tym się czegokolwiek dowiem. Nie to, że przejmowałam się jakąś Mikaelson, przejmowałam się życiem niewinnych ludzi, którzy z pewnością nie podołają rozkazowi Luke'a.
           – Sama do końca nie wiem... – Przerwała na chwilę, biorąc głęboki wdech. - Kiedyś... kiedyś moja podopieczna mówiła o tym w naszej sekcie. Podsłuchiwałam, ale i tak niewiele udało mi się usłyszeć... Nie dokładnie pamiętam, ale... Ale podobno jest to wampir, który urodził się jako pierwszy i jest ze wszystkich z waszego gatunku najstarszy. Na świecie, przynajmniej z tego, co moja... ekhm... matka mówiła kilka lat temu, jest jeszcze parę takich pierwotnych wampirów... Dalej niestety nie wiem... – Zakończyła niepewnie.
          Aileen nie lubiła wspominać, ani nawet mówić nic o swojej matce. Czasami nawet jej się wyrzekała, stwierdzała, że tylko ją urodziła, a to nic nie znaczy. Wypierała się swojej rodziny, gdyż była zupełnie inna od nich – nie zabijała, nie torturowała innych, była oazą spokoju i szacunku. Tego w rodzie Whitmore brakowało. Kiedyś Aileen wspominała, że w śnie rozmawiała ze swoją prababcią, która sama była wstrząśnięta tym, co robią jej dzieci i wnukowie. Niestety, została zabita w perfidny sposób, który odbierał część mocy czarownicom – biały, długi sztylet, zakończony ślimaczą rączką, włożony w serce, zabijał jej gatunek. Dlatego też prababcia Aileen nie mogła niczego zrobić z zamieszkami i mordowaniem ludzi, gdyż miała za mało mocy, aby objawić się swojej rodzinie i próbować ich powstrzymać. Wtedy, do malutkiej brunetki, śpiącej spokojnie w małym łóżeczku, w śnie powiedziała tylko uciekaj!.
         – Nie chciałabym być perfidna w żaden sposób, o nie, ale uważam, że temu Lukowi o ciebie chodziło, Hope. – Zwróciła się do mnie Madelain, prawie pewna swojej tezy.
            Próbowałam zaprzeczyć i przekonać samą siebie, że tak wcale nie jest, jednak z każdą sekundą traciłam zaufanie do własnych myśli. Połowa rzeczy, które Copper wymienił, się zgadzała. Mam na imię Hope, jestem blondynką, średni wzrost... cóż, raczej też, chociaż za kilka dodatkowych centymetrów nie płakałbym. Nie znałam również swojego nazwiska, ale nie miałam jasnych oczu, tylko ciemne, wręcz brązowe. A trójkąt na prawym nadgarstku...
        Spojrzałam na swoją rękę. Była idealnie gładka, widać było płynące żyły i lekkie wgłębienia w niektórych miejscach. Karnacja wręcz blada, bardzo jasna. Nie zauważyłam jednak tam żadnego trójkąta ani żadnej innej figury geometrycznej. A wampir, który szukał pani Mikaelson, wyraźnie potwierdził, że wszyscy poznają ją poprzez dany znak na nadgarstku. Jest jakaś nikła nadzieja, że to nie ja.
         Madelain widziała moje ruchy, wiedziała także, że nie mam żadnego znamienia, co by mnie wykluczało z listy podejrzewanych. Z pewnością nie chciałam w niej być.
    – Sobowtór? – zapytała teoretycznie Christine, która pojawiła się niespodziewanie w salonie. Zdążyła przebrać się w jasną, zwiewną sukienkę i podkreślić oczy makijażem, włosy niedawno rozpuszczone, teraz były związane w koka. A to, że znajdowała się akurat tutaj i w tym momencie jest wręcz normalne – była wszędzie.
– Szczerze wątpię. Sobowtóry są takie same, wręcz identyczne, a w tym przypadku nie pasowałby kolor oczu. – Wyrecytowała na jednym wydechu Madelain, z zanikającym powoli uśmiechem, który ulatniał się przez pewną niespodziewaną osobę w naszym pokoju.
– Jedynym sposobem, aby uniknąć jakichkolwiek morderstw w naszej szkole i dowiedzieć się szczegółów tej sprawy, będzie śledzenie pana Coppera.
      Spojrzałyśmy wszystkie w stronę Christine. Podparta o kanapę, sunęła znudzonym wzrokiem po pokoju, zatrzymując się dłużej na komodzie z rodzinnymi zdjęciami. Na niektórych byłam tam ja, jednak były to tylko pojedyncze fotografie. Byłam fotogeniczna, przyznaję, ale nie lubiłam, jak ktoś robił mi zdjęcia. Nawet wampir ma kompleksy... Taaak, to dziwnie brzmi. Jednak postanowiłam schować w najgłębszy zakamarek mojej duszy (jeżeli ją jeszcze w ogóle mam) upór, który musiałam z pewnością odziedziczyć po którymś z rodziców. Po którym? Nie dane mi było, jak na razie, się tego dowiedzieć. Ale dla Megan zrobiłabym wszystko, gdyż podświadomie czułam, że traktuje mnie jak swoją córkę, zapłaciłaby życiem za moje życie. Nie wspominając, że ja już nie żyję, ale to tylko zbędny szczegół. Dlatego też kilka ramek zostało wypełnionych dziewczyną z blond czupryną, owalną głową, jednak z widocznym podbródkiem, a także pełnymi ustami i niewielkimi oczami, które świeciły się jak zaczarowane.
Madelain podniosła się z krzesła, które zajmowała dobre pół godziny, i ruszyła żwawym krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Przed dotknięciem klamki odwróciła się do nas, nadal jednak stojąc w tym samym miejscu, co przed chwilą. Kiwnęła głową i... i już jej nie było, wampirzym tempem z pewnością była oddalona od mojego domu o dobre kilka kilometrów.
Wampir ma kompleksy, jednak niektórzy mają ich o wiele mniej i wolą działać, niż siedzieć bezczynnie. Cóż, do takich osób Madelain Daquin można zaliczyć, z pewnością.

***

Stałam podparta o szafki szkolne, które służyły do przechowywania książek i przedmiotów codziennego użytku, wygwizdując sobie ostatnio słyszaną melodię.
Te ciągłe śledzenie Luke'a mnie coraz bardziej denerwowało. Efektów widać nie było, jedyne zastrzeżenia można mieć do tego, że Copper przetrzymuje w swojej sypialni kilka kołków, jednak biorąc pod uwagę to, że jest wampirem, to raczej normalne. Madelain była gotowa je ukraść, gdyż mogły być one przygotowane nawet dla nas, ale nie pozwoliłam jej tego zrobić – nie wiemy, jak silny jest brązowowłosy, ani czego dokładnie od tej Hope chce. Gdyby zauważył, że jego najcenniejszej broni nie ma, na pewno nie skakałby z radości, a raczej wzmocnił poszukiwania, co byłoby dla nas jeszcze gorsze. Ostatnio o mało nie przyłapał na jego śledzeniu Christine, która ukryta za kontenerem na śmieci, nadepnęła na nieżywą jaszczurkę. Niestety, Morgan brzydzi się takich rzeczy, więc zaczęła piszczeć i nie kontrolować swoich emocji oraz fobii. W ostatniej chwili przyszła jej na pomoc Aileen, która użyła zaklęcia ogłuszającego, aby nikt wrzasków Christine, oprócz nas, nie mógł słyszeć.
Kołki były podstawową rzeczą do zabijania wampirów. Były one zrobione z drewna, zakończone ostrym łukiem ku końcom. Wbite prosto w serce wampira, pozbawiało go życia. Nikt jeszcze nie zdołał się przed nim uchronić. Takie kołki mają zazwyczaj inne wampiry, które muszą się liczyć z niechcianymi rywalami, a także łowcy wampirów.
Łowcy wampirów – największy postrach dla naszego gatunku.
Minuty mijały, a ja tylko traciłam swój czas. Nie wspominając o tym, że od dwóch dni niczego nie zjadłam. Jakim cudem? Sama tego za bardzo nie wiem. Nasze życie jest straszną rutyną, którą mam już serdecznie dość. Wiedziałam jednak, aby dopiąć naszego celu, muszę przeboleć tę ciszę i spróbować opanować swą złość.
 I chyba mi się to uda, gdyż pan Copper właśnie wyszedł z pokoju nauczycielskiego...

***


Tymczasem w domu Aileen Whitmore...

         Brunetka siedziała bezczynnie na barowym stołku, machając zawzięcie nogami, jakby chciała je uchronić przed niespodziewanym atakiem komarów czy innych niesprzyjających owadów. Znudzonym spojrzeniem wpatrywała się w salon Aileen, która teraz krzątała się w sąsiednim pokoju. Madelain nie wiedziała właściwe, po co ona traci na to czas, albo i nawet czego szuka, nie interesowało ją to za bardzo. Owszem, były przyjaciółkami, ale każdy odgrywa własną rolę. Daquin swoją rolę już odegrała.
         Minuty mijały, zegar wybił godzinę trzecią po południu. Ze skrzypnięciem przesunął swoją wskazówkę o pięć stopni, a potem dalej leniwie ją przemieszczał, jakby upłynęło z niego całe życie. Na dworze widać było już ciemne chmury, które oznajmiały tutejszym mieszkańcom, że w dzisiejszy dzień nie będą mogli spokojnie przebywać na świeżym powietrzu bez użycia parasolek i ciepłych kurtek. O tyle dobrze, że ja tego nie potrzebuję – pomyślała Madelain z dezaprobatą patrząc na zaistniałą pogodę. A zapowiadało się tak ładnie...
         Nagle sąsiednie drzwi, w których jeszcze pół godziny temu zniknęła Whitmore, trzasnęły z rozmachem. Przed nimi pojawiła się przerażona czarownica, trzymając w ręku dużą, zakurzoną księgę. Tytułu Madelain nie mogła zobaczyć, gdyż zasłaniał ją cień książki. Jednak z pewnością to nie był podręcznik od biologii.
               – Jest źle. Bardzo źle.
  Tylko tyle, albo aż tyle, doprowadziło do tego, że dotychczas spokojny i ułożony dzień, zamienił się w koszmar. Jakie to przewrotne, nieprawdaż?



***

Jestem z siebie dumna. Naprawdę!
Rozdział z akcją, więcej dialogów (nie wiem, czy to plus czy nie,
większość woli czytać dialogi niż opisy...) i przede wszystkim tak szybki czas dodania tego rozdziału! Klaszczcie na stojąco! :D
Wiem doskonale, że kończę zawsze jakieś wątki w takim... no, niezbyt optymistycznym momencie. Przepraszam, ale to takie fajneee! xD
Następny rozdział? -> Aktualności

 Pozdrawiam,
Aileen Double.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz