wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział XXI


W zaciemnionym pomieszczeniu – gdzie słyszalne były jedynie ciche kapnięcia wody z dziurawego dachu o betonowy chodnik, a także świst wiatru – stała grupka osób. Większość z nich była płci męskiej, która wyprostowana stała niedaleko jednego z wybitych okien spośród setek w całym budynku. Z zamglonymi oczami rozglądali się bacznie po pokoju, jakby oczekując na niebezpieczeństwo; byli gotowi na odparcie każdego ataku. Każdy z nich okryty został czarną peleryną sięgającą lekko przed kostkami; tak, że było widać końcówki ich skórzanych butów zawiązywanych licznymi supłami, a także wbite w nie małe sztyleciki o krwawym kolorze.
Gdyby nie dopatrywać się im dłużej, nie wyróżnialiby się niczym oprócz samego uczucia mroczności, które od nich biło. Mężczyźni byli bowiem przeraźliwie bladzi z nieobecnym wzrokiem, zaciśniętymi ustami – jednocześnie czujni na wszystko, co mogło wydarzyć się w każdej chwili i w najgorszych scenariuszach.
Przed nimi, pochylając się nad jakimś brązowym, dużym, parującym o lekko zielonkawym kolorze, kociołkiem, z książkami w ręku, stała dwójka osób. Młoda dziewczyna o charakterystycznych włosach i idealnej sylwetce z widocznymi krągłościami w odpowiednich miejscach oraz brązowowłosy chłopak, w podobnym wieku, jak dziewczyna stojąca obok. Gdyby przypatrywać się im dłużej, można zobaczyć kilka podobieństw – takie same ukształtowanie podbródka oraz jednolite wykonywanie niektórych gestów.
Tylko oni, dziewczyna i chłopak, nie mieli ubranych peleryn, pomimo tego jednak ich strój składał się także z czarnych kolorów i długich, zawiązywanych butów; słynęły one z idealnej budowy oraz podeszwy, która sprawiała, że bieg w tak „ciężkich” butach, nie był uciążliwy, na jakiego można by podejrzewać.
– Jesteś pewna, że dasz radę to sama zrobić? – zapytał chłopak swojej towarzyszki, po raz kolejny nieufnie patrząc na porozrzucane kartki obok kociołka, które zostały co chwilę sprawdzane i czytane przez dziewczynę, aby tym samym odkryć coraz więcej tajemnic i dziwnych przepisów na czarnomagiczne eliksiry i zaklęcia.
Dziewczyna prychnęła głośno, nawet nie poświęcając mu dłuższej uwagi oprócz lekceważącego przewrócenia oczami na znak zażenowania zadanym pytaniem.
– Nie mam nic do stracenia. Albo zrobię to teraz, albo nigdy. Drugiej szansy nie będzie, jakkolwiek byśmy się o to nie starali. To nie pieprzona gra komputerowa, gdzie posiadasz kilka żyć , a gdy coś się nie uda, możesz zacząć od nowa, bracie. To prawdziwa walka o przetrwanie. I o walkę nad śmiercią.
Gdy wreszcie znalazła poszukiwane przez nią zaklęcie, uśmiechnęła się szeroko, wskazując je swojemu towarzyszowi, który tylko na ten gest pokiwał z politowaniem głową, jednocześnie z lekkim, prawie w ogóle nie widocznym, zmartwieniem na twarzy.
Owszem, miał cel w tym, co miało się zaraz zdarzyć. Obawiał się jednak, czy to na pewno się uda, a jeśli tak – jakie konsekwencje to przyniesie. Każda sytuacja, wydarzenie, niesie za sobą skutki – trzeba przyjąć do wiadomości, że czasami będę one dobre, a czasami nie.
A zwłaszcza pogrywanie z czarną magią, przodkami i samą Śmiercią nie może być tak po prostu przez wszystkich zignorowane, zwłaszcza przez nadnaturalne siły. To jak poruszenie całego świata tylko po to, aby zdobyć swój cel.
Chłopak sądził, iż siostra przesadza z całą swoją zemstą, ale zachował te myśli dla siebie. Wiedział, jak szybko potrafiła się zdenerwować, a raczej chciał uniknąć tego, kiedy pod wpływem negatywnych emocji coś przypadkowo pozmienia w zaklęciu czy eliksirze, który następnie miałby katastrofalne skutki w jego użyciu. Poza tym, była bardzo pamiętliwa i nigdy nie zapominała o wyrządzonych jej krzywdach. Nosiła je głęboko w sercu – najlepiej zakorzenionym miejscu. I pilnowała tej „sfery” jak żadnej innej.
Uczucia budują, prawda. Ale uczucia też rujnują.
Dziewczyna pochyliła się nad kociołkiem, wlewając po kolei różne probówki, które leżały na podłużnym stole po jej lewej stronie. Były one różnego koloru: czarny, zielony, żółty, różowy, niebieski, fioletowy oraz brązowy. Jedna z nich, którą dodała na samym końcu, była koloru ciemnej czerwieni. Zanim została wlana do dużego kotła, towarzyszka jeszcze raz spojrzała na chłopaka obok, pytając:
– Jesteś na sto procent pewny, że to jej krew?
W odpowiedzi jedynie pokiwał głową.
Wszystkie składniki zostały dodane. Teraz wystarczyło wypowiedzieć zaklęcie.
Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, zauważając, że tajemnicze postacie lekko ożywiły się na myśl, że zaraz spełni się ich cel, na który tak długo pracowali. Na który ich rodzina poświęciła tak dużo czasu. Na który musieli zjednoczyć się w tej chwili, pomimo wielu uraz z niektórymi rodami; tylko po to, aby ziścić swoją zemstę.
Z niepewnością pochyliła się nad kociołkiem, jednocześnie biorąc głęboki wdech. Wiedziała, że teraz to ona miała spełnić swój obowiązek, swoją część gry i za wszelką cenę chciała ją wypełnić należycie. W dalekiej podświadomości bała się jednak, że może się to jej nie udać. Czary, wykonywane teraz przez nią, były naprawdę trudne – pochłaniały prawie całą moc czarownika, doprowadzając czasem go nawet do śmierci.
Wiedziała doskonale o tym, że tylko naprawdę dobra i doświadczona czarownica powinna się za nie brać. Nie była pewna, czy takie cechy można jej dopisać, z drugiej strony nie miała nic do stracenia. Gdyby nie wypełniła swojego przeznaczenia, przeznaczenie dopadłoby ją.
Życie mówiło "1:0" dla mnie, ale ona chciała to wyrównać.
Transform sanguinem, vitam nobis fuerunt. Suscipe sacrificium, libera nos de morte. Et
portantium onera suorum, libera nos a viris perniciem. Interfecisti omnes inimici nostri, ut 
salvet nos.*
***
Gdy tylko spojrzałam w stronę schodów, przenikliwe spojrzenie dotarło do mnie, dokładnie mnie lustrując i oceniając. Średniego wzrostu blondynka o lekkich falach na końcówkach włosów, spoglądała na mnie, aby następnie zadać pytanie Klausowi, który nadal trzymał mnie w ciasnym uścisku.
– Mogłeś sobie darować panienki na dziś, Niklaus, mówiłam ci przecież, że zapraszam dzisiaj kogoś do nas – mruknęła niezadowolona, poprawiając swoje włosy i szybko zeskakując z ostatniego schodka, aby potem przenieść się na sofę, przy której stałam razem z pierwotnym.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak nasze pojawienie się zinterpretowała wampirzyca. Nie byłam pewna, czy wolałabym, aby to była prawda. Z drugiej strony, to byłoby lepsze wyjście niż bolesna śmierć, która mogła mnie za chwilę czekać.
Klaus tylko prychnął zirytowany, popychając mnie na krzesło stojące naprzeciwko sofy, a obok szklanego stolika, jednocześnie stojąc tak, aby uniemożliwić mi jakąkolwiek ucieczkę.
Byłam świadoma, że gdybym tylko jej spróbowała, zapłaciłabym jeszcze bardziej wysoką cenę, niż jest ona teraz. Nie dość, że Mikaelson był ode mnie silniejszy i bardziej doświadczony, to za progiem czekała jego cała armia wampirów, która czekała na jego rozkazy. Jedno kiwnięcie palcem, a dwudziestu wampirów rzuciłoby się na mnie w sekundę.
Siedząc na krześle, niepewnie wyginałam palce, czekając na to, co zaraz usłyszę.
I nie pomyliłam się, głośny baryton z nutką rozbawienia zaczął po chwili wypełniać pomieszczenie.
– No to mów, co ode mnie chciałaś. Byle szybko, naprawdę nie mam czasu na beznadziejne, marnujące mój czas pogaduszki.
Przełknęłam lekko ślinę, zastanawiając się, jak zacząć, aby jednocześnie nie poddenerwować wampira jeszcze bardziej, ale i sprawić, aby faktycznie chciał mnie wysłuchać. Zirytowana blondynka przyglądająca mi się ze znudzeniem wcale nie pomagała w tym myśleniu.
 – W sumie chciałam zapytać, czemu tu jestem. Znaczy wiem, że tworzysz armię wampirów i tak dalej, ale… – Zastanowiłam się nad odpowiednim doborem słów. – Nie rozumiem, po co ja muszę do niej należeć, ani czego twoja wczorajsza rozmowa dotyczyła. A doskonale wiem, że to ja byłam jej tematem przewodnim.
Wampir przechadzał się dookoła mojego krzesła, czasem robiąc jakieś dziwne miny i zmieniając tempo przemieszczania się. Spoglądał teraz na mnie wyraźnie zainteresowany, chociaż nie miałam pojęcia, czemu właśnie takie uczucie zdążyłam w nim zauważyć, skoro cała mimika jego twarzy ukazywała naprawdę emocji. Rozbawienie, poirytowanie, znudzenie oraz, co już wcześniej zauważyłam, zainteresowanie.
– Byłaś kartą przetargową Luke’a. W zamian za twoją przynależność do mojej armii, oddałem mu trochę swojej krwi. Jak wiesz, działa ona lecznico, więc pewnie użył jej do uratowania komuś dupska. Bohater – prychnął, siadając obok siostry, która w tym momencie malowała sobie paznokcie – Nasza wczorajsza rozmowa… Spotkanie po latach i mały utarg, nic wielkiego.
Uśmiechnął się, aby następnie znów wbić we mnie wzrok i zadać pytanie.
Ja zdążyłam w tym czasie przyswoić sobie informacje, które uzyskałam. Rozumiałam już czemu Luke dopisał do liściku, który otrzymałam, wstając w dzień, w którym został złamany mi kark, informację o uzdrowieniu Madelain. Dokonał transakcji, więc dostał krew Klausa, którą potem użył na mojej przyjaciółce. W zamian za małą próbówkę krwi musiałam się poświęcić, oddając się w ręce Pierwotnego.
Dobrą ceną tego była świadomość, że moja przyjaciółka żyje. Złą to, że zostałam zniewolona.
– Więc, Maggie, powiedz mi, jak naprawdę masz na imię? – zapytał, uśmiechając się kpiąco w moją stronę i przystawiając do swoich ust szklankę z Burbonem, którą wypił za jednym haustem.
Ja natomiast siedziałam nieobecna, zastanawiając się, jak do cholery mógł odkryć moje małe kłamstwo. 


* - Przemień krew otrzymaną, aby wyzwolenie od życia nam dała. Przyjmij nasze poświęcenie, uwolnij nas od śmierci. Wypełniając obowiązek przodków, uwolnij nas od krwiożerczej zagłady. Zabij wszystkich naszych wrogów, a nas uratuj.




***

Rozdział miał pojawić się wcześniej, ale wiecie jak to jest, gdy nadchodzi koniec roku szkolnego – istny armagedon. :) 
Za kilka dni wakacje, więc postaram się więcej pisać, tym samym więcej rozdziałów wstawiać. 1/2 następnego rozdziału już mam, więc nie powinno mi zająć długo dodanie go. 
Rozdział sądzę, że jest dość długi, wiecie już kto okazał się tajemniczą dziewczyną schodzącą ze schodów – Rebekah, siostra Klausa. O niej i jeszcze kimś będzie więcej w następnym rozdziale.
Ja tymczasem Was zostawiam, tych, którzy przeczytali proszę o zostawienie komentarza oraz życzę miłego wieczoru! :)


piątek, 6 maja 2016

Rozdział XX



Schodzę schodami w dół, szukając kuchni. Trudno mi ją znaleźć, zważając na to, w jakim stanie obecnie byłam i jak wielki jest dom, w którym aktualnie się znajduję. Musiałam podpierać się wielokrotnie ścian, miałam mroczki przed oczami, które sprawiały, że co chwila huśtałam się niebezpiecznie lub potykałam na prostej powierzchni, a także plułam krwią, brudząc tym samym wykładziny, których było tu pełno. Co najbardziej śmieszne w tym wszystkim, właśnie krwi mi brakowało, po którą teraz starałam się dotrzeć.
Mój organizm wariował i to doskonale odczuwałam. Byłam okropnie spragniona, a wszelkie zapasy cieczy, które wcześniej zostały mi pozostawione przy łóżku, już się skończyły. Nie chciałam wołać o pomoc wilkołaka, który, notabene, miał mnie pilnować (nadal nie wiem, gdzie znajdował się w momencie, kiedy Samanta przyszła – i jakim cudem w ogóle pozwolił jej tu wejść). Chciałam z nim mieć jak najmniejszy kontakt; nie ufałam mu ani w jednej tysięcznej, w końcu był wilkołakiem, a przed takimi zawsze mnie ostrzegano.  Poza tym był on pod nadzorem Luke'a – może być tak samo fałszywy, jak i on.
Nie rozumiałam decyzji Hope w sprawie zawarcia pewnego sojuszu z Lukiem. Wiedziałam, że postanowiła tak, aby mnie uratować – czułam jednak, że to nie ma najmniejszego sensu, biorąc nawet pod uwagę to, że nie wracała od kilku godzin, a ja już powoli odpływałam w drugi świat. Poza tym, żyłam już naprawdę wiele lat, a jeszcze nigdy nie słyszałam o tej metodzie uratowania własnego życia, jaką była krew Klausa Mikaelsona.
Gdy już dotarłam do kuchni, z trudem doczłapałam się do lodówki, aby następnie ją otworzyć i wyjąć torebkę z krwią. Miałam jej swoją ulubioną grupę, którą zazwyczaj starałam się pić, ale teraz nie obchodziło mnie, którą biorę  – byłam tak spragniona, że wypiłabym wszystko, nawet krew zwierzęcą, której zawsze unikałam, bo była ohydna w smaku. Ani w jednym procencie nie dorównywała krwi ludzkiej.
Otworzyłam torebeczkę, przytykając jej otwór do ust i oparłam się o szafkę kuchenną, trzymając się jedną ręką jej uchwytu, aby móc się asekurować w razie, gdyby ciało pozbawiło mnie możliwości czucia, co było częste w moim obecnym stanie. Moje nogi strasznie ciążyły, a monotonne kręcenie w głowie wcale nie pomagało. Miałam jedynie nadzieje, że moje męki zostaną szybko przerwane. Nawet, jeśli oznaczałoby to moją śmierć. Byłam na nią gotowa.
Zastanawiałam się też nad tym, co powiedziała mi Samanta. Wyglądała na pewną tego, że wyzdrowieję, choć przecież nawet nie wiedziała o tym, w jaki sposób mam zamiar to zrobić. Nie dodając, że i ten tajemniczy sposób, objawiający się w podaniu krwi Pierwotnego do mojego organizmu, nie był pewny.
Wampirzyca, zanim odeszła, oznajmiła mi, że niedługo zwróci się do mnie, aby ustalić szczegóły współpracy. Szczerze? Nie wiedziałam, czy jej ufać, ale wiedziałam, że mnie nie okłamuje. Nigdy tego nie robiła. Poza tym, jaki miałaby cel w tym, aby udawać, iż wie, że moja matka żyje? Nie byłam jej do niczego potrzebna, przynajmniej tak sądziłam, a niczym nadzwyczajnym też nie dysponowałam. Zgodziłam się jednak na tę współpracę. Chciałam zobaczyć, co ma tak mi naprawdę do zaoferowania. Oczywiście, jeśli w ogóle uda mi się przeżyć dzisiejszy dzień.
Gdy kończyłam już drugą torebkę krwi, usłyszałam hałas w korytarzu, a następnie w drzwiach od kuchni pojawił się mój towarzysz-ochroniarz – wilkołak, ubrany w czarną bluzkę i tego samego koloru spodnie. Za nim ktoś stał.
Luke.
Zidiociały idiota, szczerzył się od jednego policzka do drugiego, poprawiając szybko swoje pokręcone od wiatru ciemne włosy, wyciągając coś za sobą. Gdy tylko ujrzałam, co trzyma w dłoni, byłam jednocześnie szczęśliwa, a tym samym zaniepokojona.
– Gdzie jest Hope, Copper? – warknęłam swoim słabym głosem, jednocześnie odchrząkując, aby pozbyć się chrypy, która spowodowana była długim brakiem mowy.
Ten tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej i podszedł do szafki kuchennej, przy której stałam, a następnie podniósł rękę, aby ściągnąć z górnej półki jedną szklankę. Następnie wlał do niej zawartość przyniesionego słoiczka, w której miał krew.
Patrzyłam się na to wszystko sceptycznie. Ciecz, która powinna należeć do Mikaelsona, wcale niczym się nie różniła od innych – ciemno-czerwona, płynna, tak samo pachnąca jak pozostałe.
Luke przystawił mi już napełnioną szklankę pod nos, patrząc na mnie z uniesioną brwią, jakby starając się odczytać, co teraz czuje i jakie emocje za mnie przemawiają. I, przede wszystkim, jak oceniam jego starania. Narcyz.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – mruknęłam, odchylając głowę, dając mu znak, że nie wypiję tego, jeśli mi nie odpowie.
Śmieszna sprawa. Przecież to mi zależy na tym, aby mnie uratować, a nie jemu. On, w gruncie rzeczy, mógłby już całą zawartość słoiczka wylać do umywalki, stwierdzając, że nie będzie ze mną dyskutować, skoro nie chcę jego pomocy.
To nie tak, że nie chciałam. Bałam się jej, to lepsze określenie.
– Hope niedługo wróci, po prostu dotrzymuje warunków mojej umowy. Pij.
Popatrzyłam się jeszcze raz na szklane naczynie. W sumie i tak nie mam nic stracenia – śmierć zbliżała się do mnie wielkimi krokami, tylko kilkanaście minut mnie od niej dzieliło.
Oczywiście, zaniepokoiła mnie wzmianka o tym, jakoby Hope miała aktualnie dotrzymywać warunków umowy, bo nie wiedziałam, jakie znaczenie kryje się pod tymi słowami. Byłam jednak zbyt zaoferowana tym, co stało przede mną, aby nad tym dłużej rozmyślać.
Wzięłam szklankę do ręki i patrząc wrogim wzrokiem w stronę Coppera, przechyliłam naczynie i przełknęłam jej zawartość.
Potem osunęłam się po szafce i z głośnym stukotem opadłam na posadzkę.
Oczy przesłoniła mi ciemność.

***

22 grudnia 1967

Dwie długowłose piękności w podeszłym już wieku, około czterdziestki, siedziały przy ognisku, co chwila popijając wywary. Stwierdziłam od razu, że pochodzą one od ziół i liść, które kilka godzin temu naczelne sabatu przyniosły ze sobą. Były uważnie zapatrzone gdzieś, zatopione w własnych myślach i wizjach (wielokrotnie mówiono mi o takim stanie na lekcjach z Eleonor, więc umiałam to rozróżnić – kiedy ktoś ma wizję, a kiedy ktoś po prostu jest zamknięty w własnym umyśle). Wyglądały one, jakby były pogrążone w medytacji – wyprostowana sylwetka, skrzyżowane nogi oraz dłonie opierające się o kolana. Dodatkowo, napięta mimika twarzy i spokój. Niczym nie zagłuszony spokój.
Pogoda tamtego dnia nie była jedną z lepszych; można powiedzieć, że w ów miejscowości od dawna nie było tak zimno, jak i nie spadło tyle deszczu. Wiatr nieustannie wiał, podrywając długie kępy traw w górę.
Atmosfera jednak nie przeszkadzała towarzyszkom i doskonale to zauważyłam już na samym początku. Każda z nich miała włosy związane w warkocza (sięgającego do, co najmniej, kości ogonowej,a  przynajmniej tak to było widoczne z mojej perspektywy), a na jego początku przypięty kawałek jakiejś miniaturki. Każda z nich miała ją inną – jedna przypominała zwiniętego węża z wyostrzonym wzrokiem i wyciągniętym językiem, druga ukazywała gołębia, który chciał się poderwać do góry, jednak lina oplatająca jego małą nóżkę mu to uniemożliwiała.
Nagle jedna z nich wstała. Wyglądała na naprawdę wysoką, byłam pewna, że przerastała mnie o co najmniej głowę. Jej zielona suknia, teraz gdzieniegdzie wybrudzona przez ściółkę, powiewała, gdy jej właścicielka zaczęła przemierzać całą małą polankę dookoła ogniska.
Wreszcie zatrzymała się, wracając do swojej towarzyszki i potrząsając ją lekko za ramię. Wydawało się, że "obudzenie" jej zajmie naprawdę sporo czasu, ale jednak nie – trwało to dosłownie chwilę, kiedy ręka obudzonej pochwyciła nadgarstek czarownicy, która już stała.
Trudno było mi dokładnie zbadać ich wspólne reakcje; obserwowanie ich z kępy krzaków, co chwila unikając gałęzi i robactw, które się tu czaiły, nie było łatwe. Ale też nie spodziewałam się, że TO wszystko takie będzie.
Widziałam jedynie, że obie kobiety patrzyły się na siebie uważnie, co chwila głośniej wypuszczając powietrze. Trwały w swoim własnym transie, którego nikt nie znał... A może i nie miał poznać?
Gdy minęło kilka minut, wreszcie odezwał się lekko zachrypnięty głos. Kiedy tylko do tego doszło, temperatura jeszcze bardziej spadła, a wiatr już nie wiał – on oszalał. Jego podmuch sprawił, że ogień w ognisku, do tej pory wygrywający "bitwę z wietrzykiem", teraz przeliczył swoje umiejętności. Natychmiast rozprzestrzenił na kilka metrów w swoim obiegu, aby następnie całkowicie zniknąć.
– To nie jest to, co robimy, Katie. To nie jest to, co powinniśmy dzisiaj robić. To był błąd, tak kategorycznie zły błąd!
Jedna z kobiet, wypowiadająca te słowa, pochwyciła się za głowę. Jak przez mgłę udało mi się zauważyć jej łzy, które teraz swobodnie płynęły po jej policzkach.
– Jeśli uważasz, że uśmiercenie jakiegoś bachora jeszcze przed jego urodzeniem jest złe, czemu tu jeszcze jesteś? Czemu nadal mi pomagasz?! Dobrze wiesz, że musimy wypełnić to, co obiecaliśmy! Inaczej nas ukarzą! Zabiją wszystkich, którzy są dla nas ważni, zostaniemy potępieni bez możliwości swobodnej śmierci i życia pozaziemskiego! Nie ma powrotu, rozumiesz!? Nawet jeśli zostaniemy zabite, powrócimy. Obojętnie, ile minie lat, jakie choroby nas dopadną – my nadal będziemy istnieć w tym świecie! Dopóty dziecko zła i zła będzie żyło, tak do tego momentu będziemy istnieć. Dopóty ono będzie istnieć, krwiożerczy królowie będą nadal obecne. To jedna szansa na milion. Uwierz, nie chcesz jej stracić.

20 lat później, dopisek do wspomnienia

To wspomnienie jest ważne. Ono będzie żyć. Ono będzie żyć we mnie i w moich dzieciach, wnukach jak i prawnukach. Chciałabym móc zrobić coś, aby to wszystko odwrócić. Aby przepowiednia nigdy się nie spełniła. Ale nic nie może tego powstrzymać. Hope Mikaelson jest naznaczona. Ona nie zostanie nigdy pokona przez kogoś; przechytrzy choroby, klęski, a nawet miłość. Ale nie przechytrzy Śmierci i jej gry w szachy.
Śmierci nie da się przechytrzyć. Każdy z nią przegrywa.
Dziewczyna umrze, mając na pieńku osiemnaście jesieni. 
Dziewczyna umrze, pozostawiając po sobie gorsze szkody, niż zanim przyszła na świat.
Dziewczyna umrze bezpowrotnie. A za jej śmiercią pójdą inne śmierci.
Śmierć gra w szachy z jedną osobą. Ale szachownica składa się z wielu pionków... A większość z nich jest eliminowana.
Przeznaczenie musi się spełnić. Nie ma na to odwrotu.
Ale szachownica jest połową sukcesu. 
Przewrócić ją i zmienić bieg.
Usunąć to, co niepotrzebne.
Dodać to, co konieczne.
Można wygrać tylko w tą jedną część.
A ja jestem tego świadkiem.

– O Boże... 
Pamiętnik upadł z łoskotem na ziemię, turlając się przez krótki odcinek.
Aileen patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Była świadoma, że jej babcia zapisywała w pamiętniku wiele swoich przygód, ciekawostek jak i całych opisów swoich eksperymentów z magią.
Nie spodziewała się jednak, że jeden głupi notatnik może skrywać tyle zatajonych i okropnych prawd.
Prawd, które mają zamiar pogrzebać jej własną przyjaciółkę już za kilka tygodni.


***

Teraz wyjaśnię, jakby ktoś nie rozumiał drugiej części tego rozdziału: 
na początku został napisany wpis, który przedstawia wspomnienie babci Aileen,
gdy ta była jeszcze w młodzieńczym wieku. Natomiast później jest jej
dopisek, która zapisała 20 lat od napisania wcześniejszego wspomnienia.
Jak wiecie, przez 20 lat wiele się zmienia – tak jak i babcia Aileen dopiero po
tylu latach dowiedziała się o głębszej myśli jej wspomnienia. Znała więcej faktów,
przepowiedni, więc połączyła wszystko z wszystkim i sięgnęła do swojego starego
notatnika po to, aby swoje krótkie przemyślenia zapisać. :)
Ale to jeszcze będzie wyjaśnione, spokojnie. ;)
Powiem Wam, że ten rozdział w całości miałam napisany już od początku kwietnia jakoś, 
ale przez własną głupotę mi się on usunął i musiałam go pisać od nowa.
W tej wersji wyszedł on troszkę inaczej (zwłaszcza druga część była KOMPLETNIE inna), 
ale wydaje mi się, że rozdział i pomimo tego jest naprawdę okej. :)

Następny rozdział będzie szybciej, spokojnie! :) Myślę że do maksimum dwa tygodnie od dodania tego.

Komentujcie, naprawdę miło czyta mi się Wasze opinie jak i spostrzeżenia. Jest to dla mnie
naprawdę wielka nagroda, nawet jeśli dla Was tak te komentarze dużo nie znaczą. :)

Dobranoc!

czwartek, 17 marca 2016

Rozdział XIX




Stałam ustawiona w szeregu razem z innymi wampirami, które miałam okazję przed chwilą poznać. Co prawda, nasze rozmowy nie były zbyt ciekawe i fascynujące; miałam wrażenie, że każdy z tutaj obecnych był wrogo nastawiony do siebie nawzajem, a ewentualnością było zachować szacunek i kulturę względem drugiej osoby. Tylko to.
Irytowało mnie w obecnej chwili dosłownie wszystko: tak jak i obojętność towarzyszy, jak i nieświadomość tego, co dzieje się dookoła mnie. Wiadomość Luke'a adresowana do mnie z informacją, że Madelain dostała lekarstwo, wcale nie sprawiła, że przestałam się martwić. Wręcz przeciwnie, nie znałam przecież Coppera, nie wiedziałam, ile prawdy jest w jego słowach. Biorąc pod uwagę, że zostawił mnie tutaj samą, nie uprzedzając o swoich idiotycznych planach, dostatecznie pokazuje, że nie warto mu w stu procentach ufać.
Czekaliśmy na kogoś, jednak nie udało mi się dowiedzieć, na kogo dokładnie. Gdy o to pytałam, większość wampirów odwracała wzrok i udawała, że jest zajęta czymś innym, głównie patrzeniem na podłogę lub buty. Tylko jedna wampirzyca, osiemnastoletnia dziewczyna o długich, sięgających aż do kości ogonowej, blond włosach, powiedziała mi, że to nasz aktualny Stwórca. Nie rozumiem, co miała przez to na myśli, ale też jej o to nie pytałam. Widziałam, że była nieśmiała i trochę niepewna sytuacji, na której się wszyscy znajdujemy. Nie chciałam powodować u niej większego strachu niż ten, który odczuwała teraz.
Gdy miałam już po raz kolejny westchnąć znużona czekaniem, tym samym otrzymując ponownie wściekłe lub pełne zirytowana spojrzenia stojących obok mnie osób, usłyszałam kroki. Kroki dwóch wampirów.
Od razu wyczułam ich zapachy. Mówiąc szczerze, zdziwiłam się, że ich tu widzę. Nie odniosłam wrażenia, aby byli oni jakimiś przerażającymi osobami, których należy się bać. Co najwyżej, starszymi pod względem wieku i bardziej nieprzewidywalnymi. Tylko tyle.
Oczywiście, mam na myśli to, że Klaus opierający się o długi, drewniany stół, patrzący na nas z uśmiechem na ustach oraz Marcel, czarnoskóry wampir, którego miałam okazję spotkać przed wejściem do tej dziury, nie są jakimiś strasznymi osobami. Co najwyżej nienormalnymi. Skręcenie karku naprawdę nie było miłe, ale nie uważałam to za jakiś absurdalny czyn, którego sprawcę należy torturować przez wieki z powodu chęci zemsty. 
– Witajcie wszyscy na naszym pierwszym zebraniu! Miło mi widzieć tyle osób z was, które wiedzą, po której stronie stanąć, aby coś osiągnąć. Wiedzą, która strona jest po prostu lepsza. 
Prychnęłam cicho pod nosem, jednak najwyżej zbyt głośno, skoro aktualny mówca, czyli Mikaelson, popatrzył przez sekundę w moją stronę, przechylając lekko głowę z zaciekawieniem i formując jeszcze szerszy uśmiech niż wcześniej. Nic jednak nie powiedział na temat mojego zachowania.
– Tak, jak mówiłem, gwarantuję wam sukces. Nawet, jeśli są tu osoby, które w to nie wierzą. – Podświadomie czułam, że mówi o mnie, ale starałam się patrzeć dookoła pomieszczenia, aby tylko nie natknąć się na jego wzrok, tym samym się nie pesząc. – Udowodnię wam, że one się mylą. A teraz Marcel przedstawi wam plan działania na najbliższy tydzień.
Skinął głową, oddalając się w stronę miejsca, z którego przyszedł. 
Nie mogłam pozwolić, aby tak sam z siebie wielki książę odszedł, pozostawiając mnie z jednym znakiem zapytania nad głową. Musiałam się dowiedzieć, co tu robię i jak stąd się wydostać. 
Popatrzyłam chwilę na Marcela Gerarda, który stanął w miejscu, które jeszcze chwilę temu zajmował Mikaelson, a potem sama wycofałam się lekko za wampiry, które na moje poczynania kiwali tylko z dezaprobatą głowami, ale przepuszczając mnie. Gdy byłam już na końcu szeregu, wampirzym biegiem puściłam się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widziałam Pierwotnego.
Dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. Nawet jeśli musiałabym przez to coś poświęcić.
Wręcz wyskoczyłam zza ściany z powodu nadnaturalnego tempa, ale zaraz coś sprawiło, że nie mogłam oddychać, a mój szalony bieg został przerwany.
Patrzyłam jak blondwłosy Klaus trzyma mnie za gardło, unosząc moje ciało kilka centymetrów nad ziemią, opartą o marmurową ścianę, od której bił przeraźliwy chłód. Starałam się odciągnąć ręce wampira od swojej szyi, tym samym zaprzestając jego tortur względem mnie, ale niestety, był zbyt silny, a moje poczynania zbyt słabe.
W sumie, nie powinnam się dziwić. Moje szesnaście lat, w porównaniu do jego kilku tysięcy, zupełnie nic nie znaczyło. Gdyby tylko chciał, mógłby pozbawić mnie życia w równiutką sekundę.
– Czemu mnie śledzisz? – wycharczał, jeszcze mocniej mnie dusząc. Po jego zachowaniu sprzed kilku minut, gdzie się uśmiechał i wydawał się naprawdę pozytywnym wampirem, nic nie pozostało.
Bałam się.
– Prz...eepra...szam... j...aa chcia...łam... tyy...lko... si...ę cze...goś... dowiedz...ieć – wysapałam z trudem.
Wampir spojrzał się na mnie podejrzliwie, ale puścił mnie. Gdy to zrobił, nabrałam mocno powietrza równocześnie pocierając bolące mnie miejsce.
Nim zdołałam zrobić coś więcej, znów jego ręka znalazła się na moim ciele, tym razem jednak zamiast na szyi, trzymał mnie mocno za przedramię.
– Pójdziemy gdzieś indziej porozmawiać. I nawet nie próbuj uciekać – warknął, w tym samym momencie pociągając mnie zdecydowanym i szybkim ruchem do przodu. Dziękowałam w duchu za lekcje koordynacji Madelain, które teraz zdecydowanie mi posłużyły, gdyż tempo wampira było zatrważające.
Przy okazji, rozglądałam się dookoła, stwierdzając, że z każdym metrem zagospodarowanie i wyposażenie budynku się zmienia. Przede wszystkim jest bardziej nowocześnie i schludnie, a w powietrzu czuć miły dla nosa zapach.
Gdy już się zatrzymaliśmy, Klaus nadal nie puścił mojego przedramienia, wręcz przeciwnie, zacisnął na nim rękę mocniej niż wcześniej.
– Niklaus, czy ty zawsze musisz zostawiać bajzel w górnych pokojach? To nie burdel, a w miarę normalny dom. Chociaż z tym też bym się dłużej zastanowiła, bo ciężko go tak nazwać, odkąd tu mieszkasz. – Głos dobiegał z góry schodów i z każdą sekundą było słychać go coraz lepiej. Znaczyło to, że ktoś się zbliżał. – Tak właściwie co robiłeś cały dzień? Pewnie znów... 
Monolog został przerwany, gdy tylko autor głosu zszedł na parter, w którym się znajdowaliśmy razem z Mikaelsonem. 
Uniosłam głowę wyżej, zaciekawiona, z kim mam do czynienia.
Poczułam lekkie pulsowanie w głowie w momencie, gdy ujrzałam daną osobę.
A dokładniej wampirzycę.
I byłam nawet pewna, że nie jest mi ona tak obojętna, jak mogłoby się zdawać. Skądś ją znałam.
I to nie wcale z bliskiej przeszłości. A wręcz przeciwnie.


***

– Mówisz to tak, jakby cię to nawet nie obchodziło ˜– mruknął ciemnowłosy wampir, przechadzając się z jednego kąta pomieszczenia do drugiego.
Nie rozumiał rozumowania swojej siostry w niektórych momentach, również i w tym teraz. Jakkolwiek się starał wytłumaczyć sobie, o co jej dokładnie chodzi, tak poddawał się po kilku minutach, stwierdzając, że nie ma tak wybujałej wyobraźni jak jego siostra.
Pomimo wielu wad, które jego siostrzyczka posiadała, wiedział, że razem dopełniają się w idealny sposób – niczym bliźniaki, które znają nawzajem swoje przemyślenia i czują to samo. Tyle, że do bliźniaków było im daleko.
Wampirzyca odwróciła się w stronę brata, poprawiając spadającą grzywkę z czoła. Jej głowę zaprzątały tysiące myśli, a ona sama nie wiedziała, na której skupić się najdłużej. Wszystkie były tak samo ważne.
Czasami zastanawiała się, jakim cudem ona jest tą w rodzinie, która zawsze wymyśla strategie obronne i jest przywódczynią wszelkich akcji, jakich dokonują. Jej rodzice mieli z pewnością więcej doświadczenia w tych sprawach, a mimo to tę fuchę dali jej.
– Braciszku mój kochany, musisz wiedzieć, że faktycznie nic a nic mnie to nie obchodzi. Jest coś do zrobienia, to to robię. Proste. Na twoim miejscu przyzwyczaiłabym się do moich szalonych planów, bo będziesz musiał ze mną w najbliższym czasie współpracować.
Chłopak uśmiechnął się lekko, kiwając z rozbawieniem głową. Nie wiedział, czy była to reakcja na to, co powiedziała jego siostra, czy wręcz przeciwnie, na to, jak się zachowywała – za bardzo tkwiła w przekonaniu (zresztą złym), że każdy jest czemuś winny.
Oczywiście, on sam aniołkiem nie był, jednak miał na tyle rozumu, że kierował się swoim rozumem, a nie, jak jego siostra – zdaniem ich rodziców. To było błędne myślenie. Tylko mi sami możemy o sobie zadecydować najlepiej, bo osobiście wiemy, jacy jesteśmy.
– Mówiąc "współpracować" masz na myśli powrót do starych zwyczajów?
– Mówiąc "współpracować" mam na myśli powrót do naszych tradycyjnych rzezi, braciszku. Tyle, że tym razem nikt nam w tym nie przeszkodzi. Sama tego doskonale dopilnuję, mój drogi.
Uśmiechając się drwiąco, odwróciła się pośpiesznie na pięcie, jednocześnie strzepując wyniosłym gestem swoje włosy z ramienia. Po chwili zniknęła, a o jej niedawnej obecności świadczyło tylko powolne zamykanie się skrzypiących drzwi.
Zabawa już niedługo się rozpocznie.


***

Rozdział dziewiętnasty oddaje w Wasze ręce! :)
Na początku miałam napisać w tym wpisie tylko połowę pierwszej części, czyli ponownego spotkania Klausa, ale stwierdziłam, że nie powinnam się tak rozdrabniać i lepiej napisać już coś dłużej, a potem mieć wolne miejsce do rozwinięcia wątków z Madelain czy Aileen. 
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba. Osobiście uważam, że wyszedł naprawdę okej. :)
Jak sądzicie, kim jest tajemnicza kobieta, którą Hope kojarzy z przeszłości? Jakieś pomysły? :)
Co do drugiego fragmentu – na jego fabułę wpadłam podczas pisania, ale uważam, że jest naprawdę ciekawy. Odpowiadając od razu na pytanie – tak, ma związek z najbliższymi rozdziałami opowiadania. I to naprawdę duży. Będzie się działo. :) 
Nie będę  pisać, kiedy następny rozdział, bo boję się, że znowu Was zawiodę i nie napiszę na czas. Niedługo mam też egzaminy gimnazjalne, a marzec i kwiecień to najgorsze miesiące drugiego semestru pod względem nauki, więc... Myślę o tym, aby na razie nie wstawiać żadnych rozdziałów, tylko pisać je, nie publikując ich. Tym samym, mogłabym powiedźmy pod koniec kwietnia czy w maju zacząć je regularnie wystawiać, ponieważ miałabym je zapisane w zanadrzu. Ale to zobaczymy.
Więc aktualnie komentujcie, czytajcie, bo każdy Wasz komentarz czy wyświetlenie jest dla mnie naprawdę ważne. ;)
Pozdrawiam,
Aileen.