piątek, 19 września 2014

Rozdział IV


    Przemierzałam korytarz szybkim krokiem, uważając, aby Luke mnie nie zauważył. Nie spoglądał się za siebie, nie przystawał ani nie wyglądał na takiego, który coś podejrzewa. Może lekcje z Madelain, które odbyłam rok temu, faktycznie się na coś przydały.
        Kiedyś ta nieznośna wampirzyca postanowiła, że nauczy mnie walczyć, gdyż to jest niezbędne w naszym życiu. Ja oczywiście uważałam inaczej, ale jej przekonać się nie da, więc w nocy, gdy ludzie spokojnie spali w swoich łóżkach nie świadomi niczego, co dzieje się nad ich głowami, trenowałyśmy. Skakałyśmy z jednego dachu na drugi, ćwicząc tym samym koncentrację na przeciwniku, równowagę oraz umiejętność rozeznawania się w sytuacji. Wielokrotnie przypłaciłam to złamaniem ręki, zwichnięciem kostki czy krwawymi ranami na ciele. O tyle dobrze, że jestem wampirem, więc zabliźniały się bardzo szybko, a problemy z kośćmi mogłam rozwiązać sama – wystarczyło, żeby umiejętnie wyrównać kość z kością. Przy silnym ręku wampira nie potrzeba chirurgów, z bólem, ale jednak, sami możemy to zrobić.
         Nie do końca wiedziałam, skąd Madelain ma tyle informacji o życiu wampira. Jej umiejętność walki była niesamowita, umiała skupić się na kilkunastu rzeczy na raz, zgrabnie i z precyzją omijała ruchy przeciwnika, nie wahała się, atakowała skutecznie. Pod koniec treningów z wyższością patrzyła na jej rówieśnika, który teraz leżał na ziemi, jąkając się z bólu. Była jednym słowem: niesamowita.
      Podobno w młodości, za czasów człowieczeństwa, uczyła się walczyć szpadą, rzadziej mieczem. Były to wtedy czasy ciągłych wojen i konfliktów pomiędzy danymi krajami, jej ojciec miał w zwyczaju, aby uczyć swoje dzieci umiejętności posługiwania się białą bronią. Te cechy odziedziczył po swoim ojcu – od dziada pradziada, jak to się mówi. W wampirzym życiu Daquin spotkała zresztą wiele wampirów, bywała regularnie w Europie, najbardziej polubiła Włochy. To właśnie tam spotkała Samantę, wampirzycę z pokaźnym wiekiem. Miała ona bowiem czterysta pięćdziesiąt lat, fioletowe włosy zdobiły jej twarz. W tamtych czasach takie jaskrawe kolory były praktycznie rzadkością, ale Samanta odwiedzała wiele krajów zachodnich i to z nich dowiadywała się, co jest na topie. To podobno ona w Europie przyswoiła tę modę na irokezy, bufiaste peruki oraz mocną paletę barw na ubraniach.
     Pokazała także Madelain, jak skutecznie powinien żyć wampir. Nauczyła karmić się, umiejętnie walczyć, zabijać inne wampiry czy też być świetną manipulantką. Prawdopodobnie Daquin to od niej nauczyła się, aby się nigdy nie poddawać i chować swoje kompleksy za niezniszczalną ścianą.
         Jednak potem nastały zamieszki czarownic w San Gimignano, które chciały wypełnić swój obowiązek wobec zmarłych przodków. Miały zabijać wampiry, które uważano za wybryk natury i niepotrzebny wynalazek. Samanta uciekła wtedy z kraju, zostawiając Madelain całkowicie samą, bez jakiejkolwiek pomocy. Wtedy też Daquin nauczyła się, choć raczej nie było to planowane, że nie warto nigdy wierzyć komuś do końca – można się wtedy perfidnie pomylić co do tej osoby. Na szczęście wampirzyca pierwszą czarownicę, która ją znalazła, zabiła, a potem szybko umknęła innym nadprzyrodzonym postaciom. Udało jej się przeżyć ten koszmar, a była to wtedy rzeź niesamowita. Zginęło setki wampirów, które w porę nie zorientowały się o niebezpieczeństwie. Nie żebym im współczuła, bo pewnie niektórym się to pewnie należało, ale to też byli kiedyś ludzie!
        Zeszłam myślami na drugi tor. Teraz muszę uważać, aby się nie ujawnić. Patrzyłam przed siebie, ale także zerkałam na boki, aby sprawdzić, czy na ścianach nie widać mojego cienia. Korytarz, którym zmierzałam, był pomalowany na wyblakłe barwy; głównie był to kolor szary. Tego samego koloru płytki, białe okna z zardzewiałą klamką, kilka długich ławek oraz szafki na przeciwnej ścianie od okna. Zachwycać niczym się nie można... A potem dziwią się, czemu nikt nie chce chodzić do szkoły. 
           Luke nagle się zatrzymał. Szybko pomknęłam za szafki, próbując nie oddychać. Na szczęście do życia nie było mi to niezbędne, ale o wiele lepiej czułam się z oddechem. Przeczuwałam już teraz, że moja tajna misja może się wydać. Po rękach przebiegły mnie ciarki, a oczy z przerażeniem patrzy na szarą ścianę, szukając jakiegokolwiek cieniu Luka.
              – O ironio. Naprawdę gorszego wampira to już nie widziałem.
              Przede mną pojawił się brunet, mierząc mnie badawczo wzrokiem. Zatrzymał się dłużej na mojej twarzy, a jego uśmiech rozszerzył się. Nie wiedziałam, co robić. Oddychałam spazmatycznie, a rękoma oparłam się o ścianę. Przysunęłam się do niej najbliżej jak mogłam, gdy twarz Luka zaczęła zmniejszać odległość od mojej głowy. Sytuacja z pozoru wyglądała jednoznacznie – chciałby mnie pocałować. Ja jednak wiedziałam, że tak romantycznie to na pewno nie będzie.

***

    – Chyba nic już dziś mnie nie zaskoczy – powiedziałam, przyglądając się zakurzonej książce trzymanej przez Aileen. 
      Usiadła na skórzanej kanapie. Gestem poprosiła mnie, abym zajęła miejsce obok niej. Sekunda, a już na niej siedziałam. Dziewczyna wzdrygnęła się i spojrzała na mnie z naganą. Na jej znaczącą minę tylko uśmiechnęłam się ironicznie. Aileen nigdy nie może przyzwyczaić się do naszej natury. Ciągle ją czymś zaskakujemy. Ja tam siebie samą lubię, lepszej wersji mnie już chyba nie ma. Na sobowtóra nie liczyłam, wątpię, czy ktoś byłby w stanie funkcjonować w mojej postaci. Jestem momentami... wkurzająca, tak, wkurzająca. 
        – Moja babcia zbierała wiele materiałów dotyczących wampirów. Uwielbiała to. Często rozmawia ze mną przez sny, a ostatnio powiedziała mi, gdzie chowała swoje notatki za życia dotyczące magii. Pamiętasz tamten weekend, kiedy powiedziałam, że mnie nie będzie, bo muszę coś załatwić? Szukałam właśnie tamtego miejsca.... i.... no znalazłam. Zabrałam wtedy te pamiętniki. Sądzę, że to, co wzięłam ze sobą, może nam nieco pomóc w przybliżeniu prawdy o tajemniczej Hope...
         Podała mi księgę, trzymaną przez ten cały czas. Spojrzałam na nią krytycznie, dmuchając na okładkę, aby pozbyć się brudu. Dobrym pomysłem to jednak nie było. W ostatniej chwili zakryłam nos ręką, unikając tym samym ubrudzenia mojej bluzki przez wydzielinę kataru. 
           – Zaczekaj, przyniosę ci chusteczkę – powiedziała Aileen, a ja z wdzięcznością spojrzałam na nią. Po chwili nie było po niej śladu.
            Dotknęłam ręką okładki. Była wyraźnie gruba i zrobiona z dobrego oraz trwałego materiału, choć podejrzewałam, że znalazło się w niej trochę magii. Przewinęłam dalej. Na pierwszej stronie pochyłym pismem napisane było Własność Petjii Whitmore. Chciałam przejść dalej, ale nie mogłam. Reszta kartek skleiła się ze sobą i za nic nie chciała się odkleić. Pokryła ją gruba warstwa dziwnej szczeliny, którą jak tylko dotknęłam, oparzyłam się. Podmuchałam palce. 
              – Coś nie tak? – zapytała Aileen, która właśnie weszła do pokoju i podała mi jednorazową chusteczkę. Wskazałam na księgę i wzruszyłam ramionami. Zdziwiona wzięła przedmiot i obejrzała go dokładnie. Następnie tak samo, jak ja, przewinęła okładkę. Tajemnicza szczelina zniknęła, a kartki odczepiły się od siebie z głośnym świstem.
                 – Co do...? 
               – Myślę że... Hm, albo i nie. Jeśli otworzyłaś tę księgę to wiedz, że jesteś jest prawowitą właścicielką, a Twoja krew pochodzi z rodu Whitmore, po Aleksim Whitmore z małżenstwa z Sijaną Deypanor – zacytowała to, co znajdowało się na drugiej stronie. Usiadłam bliżej, aby móc zobaczyć dany tekst. Nie dotykałam książki, lepiej nie próbować.
                – Przewiń dalej – powiedziałam rozdrażniona, nie miałam czasu na rozczulanie się na tym, że Aileen jest z rodu Whitmore, albo słuchać historii o jakiejś Sijanie coś tam, z małżeństwa kogoś tam. 
           Kartka automatycznie się przewinęła. Obie się zdziwiłyśmy, ale nie wyjawiliśmy swojego zdziwienia poprzez głos.
             Na delikatnym zżółkłym papierze czarnym piórem zapisane były słowa:

        Wampirzy królowie
        Kto by się spodziewał, że odkryję coś takiego?  фантастичен* Jednak Darija nie miała racji, mówiąc, że to jest zła prawda. Prawda zawsze jest dobra, choć zależy, jak się ją wypowiada i co zawiera. Moja była jak najbardziej słuszna.
           Z natury już samo przez siebie wynika zawsze, że coś jest od czegoś albo po coś, do czegoś. My, czarownice, mamy swojego ментор**, który poprzez pół głosowe rozmowy z pierwszymi przodkami kontaktuje i przekazuje nam niezbędną wiedzę. Nikt nie wie, czemu to akurat on został wyznaczony na te stanowisko. Ma za dużo ciemnej magii, jest ze złej duszy, albo ze złego myślenia, poniekąd nie wypełnia swojego powołania. Powołanie rzecz święta.
       Sami nie jesteśmy, chociaż kiedyś nam to obiecano. Co może nie tyle, co nam, a naszym przodkom, którzy  raczej słabo wypełnili swoją funkcję. To jest złe, te myślenie, narażę się na gniew przodków, a to nie uszłoby mi na sucho. Natura sprzeciwiła się nam, gdy pierwsza kobieta czarodziej – Raja, nie uczyniła swojego pierwotnego obowiązku. Miała prowadzić nas do sukcesu, sukces porażką, porażka śmiercią. To chyba tak w jej przekonaniu wyglądało. Nadal nie wiadomo, czemu to zrobiła. I jak to zrobiła.
            Tak powstali wampirzy królowie. Krwiożerczy królowie, którzy stanęli wyżej w hierarchii niż my. Połowa naszego gatunku wymarła, tylko młodzi zostali, bo powiadano, że jeszcze odkupimy grzechy naszych przodków. Tak z dzieci naturalnego gatunku powstali wampirzy królowie: Niklaus, Rebekah, Elijah, Finn, Kol oraz Henrik  Mikaelson. To moc nas przezwycięża! Nie damy rady tego zrobić. Czeka nas śmierć.
              Raja została zabita przez moją pra-pra-pra-pra (dużo ich było...) babkę ślimaczym sztyletem. Została po tym przewodniczącą kręgu, a pełnienie tej służby po jej śmierci mieli zachowywać nowe pokolenie jej rodziny. Tak teraz moja matka pełni to funkę, a potem będę to ja, następnie moje dzieci. Moje... dzie... dzieci.
             Przodkowie nałożyli na Niklausa klątwę wilkołactwa. Co noc przemienia się, ból przemienienia łamie mu kości, doprowadza do skraju życia. Ale nieśmiertelność tego kraju dok raić nie może.
              Yмре*** i tego nie wypełnimy. Nie możemy się narażać. Na razie nie możemy nic zrobić, wampirzy królowie demolują świat, bluzgają ją krwią i nieczystą energią. To na mnie to przejdzie. A ja umrę.

            Byłam zszokowana. To, co przeczytałam było... straszne? Jednak nadal nie wiedziałam, co ma to wspólnego z niejaką Hope i pierwotnymi. Zerknęłam na Aileen. Nie było jej łatwo to czytać, wiedzieć, że jej babcia robiła wszystko, co mogła dla swojej sekty, i sama wiedziała, że umrze. To przegrany los na loterii.
           – Tak, ale... Tu nie ma nic o niej. – Wiedziała, że chodzi mi o Hope. Spojrzała na mnie już w trochę lepszym humorze. Palcem wskazała napisy zapisane małą czcionką na samym dole kartki.
           – To jest to, czego szukamy.

            Zagłada. Klęska. Śmierć. Przegrana.
            Za trzydzieści dwa lata przyjdzie na Ziemię dziecko. Dziecko zła i zła. Dziecko wampira i wilkołaka. Ona nas zgładzi. Ona doprowadzi do złego, chyba że znajdzie to, co ją od tego odratuje. ON ją zmieni. ONA tego nie będzie chciała, ale sama pogrąży się w życiu hybrydy – wilkołaka i wampira jednocześnie. Imię jej będzie brzmiało HOPE. I ona wcale nie będzie przewodniczką nadziei.

фантастичен* –  fantastycznie (oryginalna wer. bułgarska)
ментор** – mentor (oryginalna wer. bułgarska)
Yмре***  – umrzemy (oryginalna wer. bułgarska)



Od lewej: Elijah, Niklaus, Kol.

***
Moi drodzy, dałam radę! Napisałam! 
I sama jestem z tego rozdziału jestem zadowolona.
Jest ciekawy (według mnie), są i dialogi, i opisy, nie brak akcji, nutki frustacji
czy też rozdrażnienia. Tę kartkę z pamiętnika ciężko mi się pisało,
 bo to też inne czasy były, a czarownice często mówią w swoim takowym języku. :D
  Ale sądzę, że dałam radę! Od razu uprzedzę, że powyższa historia 
była wymyślana przeze mnie, jest odmienna od tej z serialu. 
Inna czarownica przemienia dzieci Mikaelson w wampiry.
Następny rozdział -> Aktualności

 Aileen Double.

PS. Mam problemy z akapitami, blogger szaleje, więc przepraszam za ich niezbyt poprawne ułożenie.

piątek, 5 września 2014

Rozdział III

    Uśmiechnął się szeroko i podziękował za możliwość przemówienia, po czym podszedł do drzwi i wyszedł. Wyszedł, zostawiając mnie w wielkim niedowierzaniu i szoku. Moje życie nigdy nie będzie biegło tak, jak ja chcę, prawda?

***

          Siedzieliśmy na białej, skórzanej kanapie w salonie cioci Megan. Nie było jej jednak teraz w domu, pracowała w księgarni, niedaleko naszej szkoły. Miała wrócić za trzy godziny, więc aktualnie salon zajmowała banda wampirów i czarownica. Nic nadzwyczajnego.
Próbowałyśmy przetrawić to, co usłyszałyśmy pół godziny temu w sali gimnastycznej. Żadna z nas nie odważyła się niczego powiedzieć, zadumana we własnych myślach, z którymi toczyła teraz zawziętą walkę. Ja nie byłam inna.
Sama nie wiedziałam, jak zinterpretować zaistniałą sytuację. Przystojny chłopak, brunet z lśniącymi oczami, w których można było się zadurzyć, i usta, które tylko skore były do pocałunków. A nagle całe jego wyobrażenie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i przepiękny towarzysz okazuje się zupełnie kimś innym, kimś, kogo wcale dobrym nie można było nazwać. Madelain ustaliła, że to wampir, gdyż: po pierwsze – wampir o wampirze wie, po drugie – wyszła za nim tuż po jego przemówieniu i będąc kilka merów od niego, ukrywając się za drzwiami, poczuła znany zapach, który towarzyszył naszym gatunkom. To już ustaliłyśmy, ale po co jemu jakaś Hope, która najwyraźniej była moją imienniczą, i która, sama nie wiem, co to znaczy, była pierwotnym wampirem? I, przede wszystkim, czemu zahipnotyzował całą dyrekcję szkolną, aby zachowała powagę i nie wtrącała się w jego przemówienie? Nie, w sumie to ostatnie pytanie jest zbędne, pewnie bał się dodatkowych świadków... Ale czemu w takim razie pozwolił sobie, aby młodzież szkolna chodziła po lasach w poszukiwaniu wampira? Przecież równie dobrze mogła zawiadomić służby miejskie czy jakąś inną pomoc.
         – Aileen, kto to jest ten pierwotny wampir? – zapytałam wreszcie, gdyż miałam nadzieję, że choć o tym się czegokolwiek dowiem. Nie to, że przejmowałam się jakąś Mikaelson, przejmowałam się życiem niewinnych ludzi, którzy z pewnością nie podołają rozkazowi Luke'a.
           – Sama do końca nie wiem... – Przerwała na chwilę, biorąc głęboki wdech. - Kiedyś... kiedyś moja podopieczna mówiła o tym w naszej sekcie. Podsłuchiwałam, ale i tak niewiele udało mi się usłyszeć... Nie dokładnie pamiętam, ale... Ale podobno jest to wampir, który urodził się jako pierwszy i jest ze wszystkich z waszego gatunku najstarszy. Na świecie, przynajmniej z tego, co moja... ekhm... matka mówiła kilka lat temu, jest jeszcze parę takich pierwotnych wampirów... Dalej niestety nie wiem... – Zakończyła niepewnie.
          Aileen nie lubiła wspominać, ani nawet mówić nic o swojej matce. Czasami nawet jej się wyrzekała, stwierdzała, że tylko ją urodziła, a to nic nie znaczy. Wypierała się swojej rodziny, gdyż była zupełnie inna od nich – nie zabijała, nie torturowała innych, była oazą spokoju i szacunku. Tego w rodzie Whitmore brakowało. Kiedyś Aileen wspominała, że w śnie rozmawiała ze swoją prababcią, która sama była wstrząśnięta tym, co robią jej dzieci i wnukowie. Niestety, została zabita w perfidny sposób, który odbierał część mocy czarownicom – biały, długi sztylet, zakończony ślimaczą rączką, włożony w serce, zabijał jej gatunek. Dlatego też prababcia Aileen nie mogła niczego zrobić z zamieszkami i mordowaniem ludzi, gdyż miała za mało mocy, aby objawić się swojej rodzinie i próbować ich powstrzymać. Wtedy, do malutkiej brunetki, śpiącej spokojnie w małym łóżeczku, w śnie powiedziała tylko uciekaj!.
         – Nie chciałabym być perfidna w żaden sposób, o nie, ale uważam, że temu Lukowi o ciebie chodziło, Hope. – Zwróciła się do mnie Madelain, prawie pewna swojej tezy.
            Próbowałam zaprzeczyć i przekonać samą siebie, że tak wcale nie jest, jednak z każdą sekundą traciłam zaufanie do własnych myśli. Połowa rzeczy, które Copper wymienił, się zgadzała. Mam na imię Hope, jestem blondynką, średni wzrost... cóż, raczej też, chociaż za kilka dodatkowych centymetrów nie płakałbym. Nie znałam również swojego nazwiska, ale nie miałam jasnych oczu, tylko ciemne, wręcz brązowe. A trójkąt na prawym nadgarstku...
        Spojrzałam na swoją rękę. Była idealnie gładka, widać było płynące żyły i lekkie wgłębienia w niektórych miejscach. Karnacja wręcz blada, bardzo jasna. Nie zauważyłam jednak tam żadnego trójkąta ani żadnej innej figury geometrycznej. A wampir, który szukał pani Mikaelson, wyraźnie potwierdził, że wszyscy poznają ją poprzez dany znak na nadgarstku. Jest jakaś nikła nadzieja, że to nie ja.
         Madelain widziała moje ruchy, wiedziała także, że nie mam żadnego znamienia, co by mnie wykluczało z listy podejrzewanych. Z pewnością nie chciałam w niej być.
    – Sobowtór? – zapytała teoretycznie Christine, która pojawiła się niespodziewanie w salonie. Zdążyła przebrać się w jasną, zwiewną sukienkę i podkreślić oczy makijażem, włosy niedawno rozpuszczone, teraz były związane w koka. A to, że znajdowała się akurat tutaj i w tym momencie jest wręcz normalne – była wszędzie.
– Szczerze wątpię. Sobowtóry są takie same, wręcz identyczne, a w tym przypadku nie pasowałby kolor oczu. – Wyrecytowała na jednym wydechu Madelain, z zanikającym powoli uśmiechem, który ulatniał się przez pewną niespodziewaną osobę w naszym pokoju.
– Jedynym sposobem, aby uniknąć jakichkolwiek morderstw w naszej szkole i dowiedzieć się szczegółów tej sprawy, będzie śledzenie pana Coppera.
      Spojrzałyśmy wszystkie w stronę Christine. Podparta o kanapę, sunęła znudzonym wzrokiem po pokoju, zatrzymując się dłużej na komodzie z rodzinnymi zdjęciami. Na niektórych byłam tam ja, jednak były to tylko pojedyncze fotografie. Byłam fotogeniczna, przyznaję, ale nie lubiłam, jak ktoś robił mi zdjęcia. Nawet wampir ma kompleksy... Taaak, to dziwnie brzmi. Jednak postanowiłam schować w najgłębszy zakamarek mojej duszy (jeżeli ją jeszcze w ogóle mam) upór, który musiałam z pewnością odziedziczyć po którymś z rodziców. Po którym? Nie dane mi było, jak na razie, się tego dowiedzieć. Ale dla Megan zrobiłabym wszystko, gdyż podświadomie czułam, że traktuje mnie jak swoją córkę, zapłaciłaby życiem za moje życie. Nie wspominając, że ja już nie żyję, ale to tylko zbędny szczegół. Dlatego też kilka ramek zostało wypełnionych dziewczyną z blond czupryną, owalną głową, jednak z widocznym podbródkiem, a także pełnymi ustami i niewielkimi oczami, które świeciły się jak zaczarowane.
Madelain podniosła się z krzesła, które zajmowała dobre pół godziny, i ruszyła żwawym krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Przed dotknięciem klamki odwróciła się do nas, nadal jednak stojąc w tym samym miejscu, co przed chwilą. Kiwnęła głową i... i już jej nie było, wampirzym tempem z pewnością była oddalona od mojego domu o dobre kilka kilometrów.
Wampir ma kompleksy, jednak niektórzy mają ich o wiele mniej i wolą działać, niż siedzieć bezczynnie. Cóż, do takich osób Madelain Daquin można zaliczyć, z pewnością.

***

Stałam podparta o szafki szkolne, które służyły do przechowywania książek i przedmiotów codziennego użytku, wygwizdując sobie ostatnio słyszaną melodię.
Te ciągłe śledzenie Luke'a mnie coraz bardziej denerwowało. Efektów widać nie było, jedyne zastrzeżenia można mieć do tego, że Copper przetrzymuje w swojej sypialni kilka kołków, jednak biorąc pod uwagę to, że jest wampirem, to raczej normalne. Madelain była gotowa je ukraść, gdyż mogły być one przygotowane nawet dla nas, ale nie pozwoliłam jej tego zrobić – nie wiemy, jak silny jest brązowowłosy, ani czego dokładnie od tej Hope chce. Gdyby zauważył, że jego najcenniejszej broni nie ma, na pewno nie skakałby z radości, a raczej wzmocnił poszukiwania, co byłoby dla nas jeszcze gorsze. Ostatnio o mało nie przyłapał na jego śledzeniu Christine, która ukryta za kontenerem na śmieci, nadepnęła na nieżywą jaszczurkę. Niestety, Morgan brzydzi się takich rzeczy, więc zaczęła piszczeć i nie kontrolować swoich emocji oraz fobii. W ostatniej chwili przyszła jej na pomoc Aileen, która użyła zaklęcia ogłuszającego, aby nikt wrzasków Christine, oprócz nas, nie mógł słyszeć.
Kołki były podstawową rzeczą do zabijania wampirów. Były one zrobione z drewna, zakończone ostrym łukiem ku końcom. Wbite prosto w serce wampira, pozbawiało go życia. Nikt jeszcze nie zdołał się przed nim uchronić. Takie kołki mają zazwyczaj inne wampiry, które muszą się liczyć z niechcianymi rywalami, a także łowcy wampirów.
Łowcy wampirów – największy postrach dla naszego gatunku.
Minuty mijały, a ja tylko traciłam swój czas. Nie wspominając o tym, że od dwóch dni niczego nie zjadłam. Jakim cudem? Sama tego za bardzo nie wiem. Nasze życie jest straszną rutyną, którą mam już serdecznie dość. Wiedziałam jednak, aby dopiąć naszego celu, muszę przeboleć tę ciszę i spróbować opanować swą złość.
 I chyba mi się to uda, gdyż pan Copper właśnie wyszedł z pokoju nauczycielskiego...

***


Tymczasem w domu Aileen Whitmore...

         Brunetka siedziała bezczynnie na barowym stołku, machając zawzięcie nogami, jakby chciała je uchronić przed niespodziewanym atakiem komarów czy innych niesprzyjających owadów. Znudzonym spojrzeniem wpatrywała się w salon Aileen, która teraz krzątała się w sąsiednim pokoju. Madelain nie wiedziała właściwe, po co ona traci na to czas, albo i nawet czego szuka, nie interesowało ją to za bardzo. Owszem, były przyjaciółkami, ale każdy odgrywa własną rolę. Daquin swoją rolę już odegrała.
         Minuty mijały, zegar wybił godzinę trzecią po południu. Ze skrzypnięciem przesunął swoją wskazówkę o pięć stopni, a potem dalej leniwie ją przemieszczał, jakby upłynęło z niego całe życie. Na dworze widać było już ciemne chmury, które oznajmiały tutejszym mieszkańcom, że w dzisiejszy dzień nie będą mogli spokojnie przebywać na świeżym powietrzu bez użycia parasolek i ciepłych kurtek. O tyle dobrze, że ja tego nie potrzebuję – pomyślała Madelain z dezaprobatą patrząc na zaistniałą pogodę. A zapowiadało się tak ładnie...
         Nagle sąsiednie drzwi, w których jeszcze pół godziny temu zniknęła Whitmore, trzasnęły z rozmachem. Przed nimi pojawiła się przerażona czarownica, trzymając w ręku dużą, zakurzoną księgę. Tytułu Madelain nie mogła zobaczyć, gdyż zasłaniał ją cień książki. Jednak z pewnością to nie był podręcznik od biologii.
               – Jest źle. Bardzo źle.
  Tylko tyle, albo aż tyle, doprowadziło do tego, że dotychczas spokojny i ułożony dzień, zamienił się w koszmar. Jakie to przewrotne, nieprawdaż?



***

Jestem z siebie dumna. Naprawdę!
Rozdział z akcją, więcej dialogów (nie wiem, czy to plus czy nie,
większość woli czytać dialogi niż opisy...) i przede wszystkim tak szybki czas dodania tego rozdziału! Klaszczcie na stojąco! :D
Wiem doskonale, że kończę zawsze jakieś wątki w takim... no, niezbyt optymistycznym momencie. Przepraszam, ale to takie fajneee! xD
Następny rozdział? -> Aktualności

 Pozdrawiam,
Aileen Double.