środa, 11 marca 2015

Rozdział XI


Właśnie staliśmy wraz ze swoimi bagażami na lotnisku. Luke gdzieś się nagle ulotnił, stwierdził, że musi załatwić jeszcze coś ze służbami pokładu samolotu. Prawdopodobnie coś się im nie zgadzało w papierach, a on chciał uniknąć dłuższego spędzenia czasu tutaj na wyjaśnianiu tego z nimi – więc i pewne było to, że znów użyje swoich nadnaturalnych zdolności.
Przygryzałam lekko wargę, martwiąc się o stan Madelain. Praktycznie całą podroż spędziła na drzemce na ramieniu Nika – jednego z wilkołaków, który udał się z nami do Nowego Orleanu. Skarżył się na to wielokrotnie, nawet raz zaczęlibyśmy się ja z nim nawzajem obrzucać błotem, krzycząc na siebie w samolocie, jednak zapobiegł temu Copper, który powstrzymał mój napad gniewu, a Nika doprowadził do pionu. Byłam mu bardzo wdzięczna. Chyba zbyt dużo dzieje się, abym mogła kontrolować swoje czyny i zachowanie. Tak jak w rollercoasterze.
Przez resztę podróży raczej nie odzywałam się do nikogo, kilka minut tylko Luk poświęcił mi na opowiadanie o pierwotnej rodzinie, do której teraz mieliśmy się udać. W sumie informacje, jakie mi przekazał, były powtórzeniem tego, czego wcześniej mogłam dowiedzieć się od Aileen.
Aileen, właśnie. Wydaje mi się, że jest z nią już o wiele lepiej. Nie zamieniliśmy ani słowa od pobytu na polanie, ale wydaje mi się, że powoli dochodzi do siebie. Daquin była na tyle odważna (ona zresztą zawsze taka jest), że udało jej się z nią chwilę porozmawiać. Niby głupie kilka zdań, ale dzięki nim przekonałam się, że nasza przyjaciółka powoli wraca do życia. Odpowiadała z uśmiechem, nawet pod koniec rozmowy Madelain zrobiła krok i podeszła do niej bliżej, aby ją uściskać. Nie wiem, czy to przytulenie Aileen oddała ze względu na to, że jej uczucia powracają, czy też dlatego, że była tym tak zaskoczona, że nie wiedziała co się dzieje... No albo przynajmniej nie chciała tego odmówić Daquin, patrząc na to, w jakim aktualnie wampirzyca jest stanie.
Przeniosłam wzrok na telefon, sprawdzając, która jest aktualnie godzina. Przez ostatni czas weszło mi to w nawyk, prawdopodobnie dlatego, że tylko jakiś głupi krótki czas dzielił życie Madelain od oddalenia się jej duszy na drugi świat. A ja nie chcę, aby odchodziła.
– Przepraszam, wszystko z panią w porządku? – Usłyszałam głos dobiegający od mojej lewej strony, po której stała Madi razem z Nikiem. Odwróciłam głowę, aby swoimi oczami ujrzeć staruszkę, pewnie już po siedemdziesiątce. Podpierała się o brązową, drewnianą laskę. Miała na sobie fioletowy berecik, jej długi i skórzany płaszcz okrywał prawie jej całe ciało. Widoczna była duża ilość zmarszczek na jej twarzy, gdy wyciągnęła ręce mogłam stwierdzić, że w życiu dużo przeszła, bo były lekko posiniaczone, widoczne były cienkie żyły.
Madelain podniosła głowę z ramienia Nika, który tylko przekręcił oczami na zaistniałą sytuację. Faktycznie, zachowanie Daquin mogło nabierać podejrzeń. Jej oczy straciły ten dawny blask, na czole miała stróżki potu, a jej rana była już lekko widoczna przy policzku. Musiałam interweniować.
– Och, um, tak, wszystko z koleżanką dobrze. Po prostu jest zawsze taka poddenerwowana jeśli chodzi o lotniska i samoloty. Boi się latać. – Uśmiechnęłam się jak najserdeczniej mogłam. Staruszka niezbyt wydawała się przekonana moimi zapewnieniami, ale postukała krótko laską o ziemię, kiwając głową zaczęła odchodzić. Gdy już miałam odetchnąć z ulgi, nagle odwróciła się ponownie w naszą stronę. Gdybym nie była wampirem, zapewne nigdy nie usłyszałabym, co mówi.
– Klaus nie lubi obcych wampirów w swojej posiadłości.
Zmarszczyła brwi i ponownie zaczęła odchodzić. A my zapewne wyglądaliśmy komicznie, cali zszokowani i ledwo mogący oddychać. W takim stanie znalazł nas Luke.
– Idioci. Oczywiście nie musiało się im coś zgadzać w komputerze, jak zawsze – mruknął pod nosem, poddenerwowany. – A wam co?
Pokiwałam przecząco głową, wyciągając rękę spod bluzy po uchwyt bagażu. Zamierzałam stąd jak najszybciej odejść. Gdy tylko złapałam walizkę, poczułam przyjemne ciepło na swojej ręce. Copper przytrzymywał mi ją i czekał na odpowiedź, związaną z jego poprzednim pytaniem.
Nie mogłam zaprzeczyć, że ten gest mi się nie spodobał. Ale pewnie działałam w szoku, nie?
– Cokolwiek.

***

– Nie jestem pewna, czy zostawienie ich tam samych było dobrym pomysłem – mruknęłam, poprawiając się na przednim siedzeniu samochodu.
Gdy tylko wróciliśmy z lotniska, ku mojemu zdezorientowaniu, udaliśmy się najpierw do hotelu. Luke uznał, że Madelain w tym stanie nie powinna nigdzie się wybierać i że najwygodniej będzie, jak zostanie w ciepłym łóżku. Wilkołak, który przez całą podróż jej towarzyszył, również miał przy niej zostać. Na początku ostro się sprzeciwiałam, nie miałam do niego zaufania – ale czy to dziwne z mojej strony? Przecież jeszcze kilka godzin temu chciał nas wszystkie zabić i wyraźnie można było odczuć od niego czystą nienawiść do nas. Copper zapewniał, że gdy wrócimy nadal będzie tak, jak przed odjazdem. Że nic nikomu się nie stanie. Wspominał o tym, że ma nad nim kontrolę, ale nie byłam co do tego zbytnio przekonana.
Aileen również została. To była raczej moja sugestia. Po prostu wiem, że nie jest jeszcze na siłach, aby zmierzać się z nowymi problemami, jakie pewnie przyniesie nam dojście do domu Mikaelsonów. Poza tym czułabym się bardzo niezręcznie, stojąc obok niej i nie odzywając się ani słowem przez całą podróż w trójkę... Tak, nadal z nią nie porozmawiałam. I wiem, że to z mojej strony jest bardzo dziecinne, ale obiecałam sobie, że po powrocie wszystko załatwię. Ale najpierw Daquin.
Nowy Orlean przypadł mi do gustu. W pewnym sensie odczuwałam, jakbym już kiedyś tu była. Zupełnie nie wiem czemu, przecież nie zdarzało mi się opuszczać Atlanty nawet o krok. Wyjątkiem była jedna z wycieczek szkolnych, ale nigdy więcej się to nie zdarzyło.
Tak czy inaczej, krajobrazy tutaj były niesamowite. Czyste powietrze, ludzie z szerokimi uśmiechami na twarzy, przebrani w stroje karnawałowe i wyśpiewujący jakieś ballady. Rynek, w którym można było zaopatrzyć się w dosłownie wszystko. Nawet przebrani ludzie za czarownice, które wróżyły z kart, znalazły się w tym miejscu.
Czułam się tu szczęśliwa. Tak, jakby te stare budynki, wąskie i długie uliczki, porozwieszane pomiędzy domami na sznurkach ubrania, sprawiały, że wszystkie problemy nagle odchodzą. Ale oczywiście nie mogło to wiecznie trwać. Zwiedzanie miasta z upierdliwym wampirem, który jeszcze sześć godzin temu chciał cię zabić, nie jest zbyt dobrym pomysłem.
– Cholerny samochód. Chyba go spalę, bo w sumie nam już się nie przyda.
Kiwnęłam z dezaprobatą głową. Oczywiście samochód był kradziony, niestety Luke nie zna takiego pojęcia jak taksówka. Chciałam go przekonać, abyśmy jednak jak cywilizowani ludzie odnaleźli kogoś do podwózki, ale z drugiej strony ulice były naprawdę zatłoczone, a znalezienie wolnego taksówkarza czyniłoby się z cudem. Nie mieliśmy na to czasu.
– A więc znasz Mikaelsonów? Z kim się tak właściwie spotkamy? Skąd będzie ta krew do uleczenia Madelain? 
– Zadajesz dużo pytań, złotko. – Puścił mi oczko, wymijając następny samochód na ulicy. Było to o tyle przerażające, że uliczki były wąskie, a podczas wyprzedzenia dzieliły nas tylko centymetry od sąsiedniej ściany.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie – mruknęłam zdegustowana. Nie wiem właściwie czemu, ale przebywanie w jego towarzystwie mnie coraz bardziej irytowało. Jednocześnie było, w pewien sposób, fascynujące. Boże, co ja gadam... 
– Znam, nie znam. Kiedyś byłem w armii hybryd jednego z pierwotnych. To właśnie z nim się dziś spotkamy i to on nam dostarczy tej krwi.
Nie pasowało mi tu jednak coś. Czemu w ogóle Luke miałby zamiar mi pomagać? Przecież pierwotni, z tego co mogłam usłyszeć, to najpotężniejsze wampiry na świecie. Z nimi nie ma ugód, jest tylko walka i spory. Czemu teraz, za pośrednictwem Coppera, miałoby być inaczej? I czemu on się aż tak naraża? A, przede wszystkim, jak to możliwe, że dostaniemy tą krew tak od ręki? Przecież oni nawet nas nie znają!
– Jak chcesz uzyskać to lekarstwo?
– Kotku, mam wiele w zanadrzu. Mikaelsonowie mają mi dług do spłacenia.
– Ale...
– Chcesz, aby Madelain całkowicie wyzdrowiała?
Głupie pytanie. Jasne, że to jest moim priorytetem w obecnej chwili. Pokiwałam głową na znak potwierdzenia.
– Więc zaufaj mi i rób to, co ci każę.
Nie, nie mogę ci zaufać Luke – mówił rozum.
A co ci szkodzi – mówiło serce.
I jak wygrasz z tymi dwoma pieprzniętymi narządami?


Hope Mikaelson

***

Pierwsze, co chcę napisać – BARDZO WAM DZIĘKUJĘ ZA ILOŚĆ KOMENTARZY POD OSTATNIM ROZDZIAŁEM! Naprawdę miło jest widzieć, że ktoś czyta moje wypociny i że one komuś się podobają. :) Zapraszam oczywiście nadal do komentowania, bo im więcej komentarzy, tym większa moja motywacja do pisania, tym samym szybsze wstawienie rozdziału. ;)
Ostatnio udało mi się wymyślić tak dokładniej fabułę do ok. czternastego rozdziału i będzie dużo akcji zwrotnych, zaskakujących – myślę, że przypadnie Wam to wszystko do gustu.
Niestety nie mogę regularnie wstawiać rozdziałów, gdyż na pisanie nie zawsze mam czas, a zwłaszcza teraz podczas szkoły. Ale możecie śmiało pytać, kiedy prawdopodobnie wstawię – spróbuję podać przybliżony czas.

Co do rozdziału – znowu jakieś zagadki, za dużo tych zagadek, nie? :) One mają jednak wspólne cele. Hope + Luke to aww, naprawdę podobają mi się ich relacje, choć to dziwne, bo to ja je przecież tworzę, nie? :) Ale zmiany w bohaterach niedługo będą diametralne, czekajcie z niecierpliwością!

Miłej nocy kochani! 
Aileen Double.