wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział VIII


    – Nie, nie, tylko nie to! – krzyknęłam, gdy ciało Madelain upadało na ziemię.
   Chciałam szybko do niej podbiec, ale w tym przeszkodziło mi cielsko jednego z wilkołaków, które zaatakowało mnie od tyłu. Swoimi pazurami naznaczyło długą szparę na moich plecach, która zaczynała się od prawej łopatki, a kończyła przed lewym biodrem. Głośno jęknęłam, zwijając się z bólu. Czując słone łzy pod oczami, nie poddawałam się, przemieściłam się wampirzym tempem w bezpiecznej odległości od wroga. Gdy już miałam ponownie go atakować, mój wzrok przesunął się na Aileen. Stała z wyciągniętymi dłońmi przed czarownicą, która pomagała Lukowi; krew spływała z jej nosa, a oczy były przeraźliwie puste. Jakby bez emocji. Bez uczuć. 
     Byliśmy w złej pozycji. Luke nadal żył, właśnie teraz stał oparty o drzewo, jedząc jabłko. Popatrzyłam zszokowana na ten obraz. Zupełnie nie obchodziło go to, co dzieje się na polanie. Na początku walczył i ze mną, jak i z Madelain, ale potem pozostawił nas na pastwę losu wilkołakom i dwóm wampirom. Teraz zostały tylko wilkołaki. No i czarownica, która właśnie teraz upada na trawę nieprzytomna, a jej głowa jej ułożona w dość dziwnej pozycji. Jakby całkowicie złamana... CO?!
   – Nigdy nie mów nigdy. – Aileen ze zwycięską miną, z potem na czole, ukucnęła nad ciałem zmarłej kobiety. Pokiwała z drwiną głową, jakby oceniała, czy była dla niej godną rywalką. 
     Teraz stało się coś, co zbiło mnie z nóg – właśnie teraz moja przyjaciółka wyjęła z tylnej kieszeni nożyk, który uwielbiała nosić, gdyż nie dość, że był przepełniony magią, to także został dany Ail w prezencie od swojej babki. Miała do niego sentyment. Tak czy inaczej, wyjąwszy go, podciągnęła do góry rękaw swojej granatowej bluzy, a potem nastawiając nadgarstek, przecięła nożem żyłę. Trysnęła krew, a przyjaciółka nadal stała z powagą i nawet nie udało się u niej spostrzec jakiegokolwiek lęku, czy też bólu. Miała także nadal bezbarwne oczy, które coraz bardziej potęgowały moje przerażenie.
       To, co stało się potem, było wręcz niesamowite. Za bardzo niesamowite. Niemożliwe. Nożyk pod wpływem krwi Whitmore, najpierw delikatnie się rozciągnął, aby potem w dosłownie sekundę zmienić się w biały, długi sztylet zakończony ślimaczą rączkę. Taki, jaki kiedyś pokazywała mi Aileen w książce swojej babci – za ich czasów nie było tak wyrafinowanej technologi, jak teraz, więc był on ręcznie narysowany. Jednak, pomimo zżółkłych kartek i nie do końca widocznych konturów rysunku (książka miała dobre stulecia...), mogłam znaleźć wiele podobieństw do tego, którego teraz posiada jedyna żywa czarownica na tej polanie. Tak, upodobniałam go właśnie do tego, którym zostało przebite serce babci mojej przyjaciółki.*
      – Aileen... ty... nie... – Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie znałam tej historii do końca, Ail raczej nie chciała o tym zbytnio rozmawiać, więc tylko w wielkim skrócie znałam historię tegoż sztyletu. Wiedziałam jednak, że nie bez powodu użyła swojej krwi do przemiany owego przedmiotu...
        Whitmore spojrzała się na mnie spokojnie, unosząc jeden kącik ust ku górze. Jej wiśniowa szminka idealnie kontrastowała z włosami. Wydawałoby się, że jest tą osobą, za którą się podaje. Wiedziałam jednak, że coś jest nie tak – Aileen do cholery nie ma takich oczu, jakie obecnie mogę u niej ujrzeć!
           – Pozwól, Hope, że dokończę to, co zaczęłam.
       I zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Aileen z ogromną siłą wbiła sztylet prosto w serce czarownicy, która stała po przeciwnej stronie dzisiejszej walki. Z mojego gardła wydarł się głośny krzyk przerażenia. Pierwszy raz widziałam wprost na oczy śmierć jakiejś osoby. Wampiry, które dzisiaj rozgrywały z nami bitwę, do tego nie zaliczę, bo to raczej natura ich zmyła z powierzchni tej ziemi, a poza tym nie widziałam dokładnie, jak umierają – ujrzałam to zdarzenie tylko skrawkiem sekundy, podczas gdy uwalniałam się ze szpon jednego z wilkołaków.
          Byłam w szoku. Nie dość, że człowiek umiera mi przed oczami, to morderca tej osoby jest moją bliską przyjaciółką, która na dodatek teraz beznamiętnie przewraca oczami i patrzy na mnie z poniżeniem, naganą. Tak, jakby chciała powiedzieć dziewczyno, to jest normalne, nie dziw się tak. Ale dla mnie to normalne wcale nie było!
         Upadłam kolanami na wilgotną ziemię. Kompletnie niczego tutaj nie rozumiałam. KOMPLETNIE NICZEGO! To mnie przerosło. Nie mogłam podnieść żadnej kończyny, nie mogłam nawet normalnie oddychać. Za mną leżała nieprzytomna Madelain, przede mną moja bliska przyjaciółka właśnie zabiła niewinną osobę i jeszcze zachowuje się tak, jak nigdy, wokół stoją wilkołaki i Luke. Nie miałam w nikim oparcia. Powinnam ruszyć swój tyłek i to wyjaśnić. Jak najszybciej. Jednak poczucie bezsilności ogarnęło moje ciało, moją psychikę. Nie dam rady. Potrzebuję znać swoją przeszłość! Pierwszy raz w życiu przyznaję się do tego! Tak, JA, Hope Creatley, czy Mikaelson, nie ważne, chcę wiedzieć, KIM JESTEM. I czemu nagle moje uporządkowane życie wywraca się do góry nogami.
            – Kochanie, mam propozycję...

 ***
   
           Mała dziewczynka biegała wesoło po pokojach, ciesząc się wreszcie, że nadeszły upragnione przez nią święta. To ten dzień w roku, dwudziesty czwarty grudnia, gdzie marzenia małych dzieci mogą się wreszcie spełnić. Mogą dostać upragnione zabawki, słodycze, czy cokolwiek zapragnęły w liście do św. Mikołaja. Starsi, już bardziej dojrzali ludzie, biorą w tym dniu co innego pod uwagę – swoją wiarę, prawdziwy powód tego święta, a także ich marzeniem jest spędzenie wieczoru przy rodzinnym stole, wdychając zapach świeżego karpia, a także innych potraw, które uzupełniają pokryty białym obrusem stół.
          Jednak bądźmy realistami – nie wszędzie taki piękny obraz znajdziemy. Nie w każdej rodzinie wszystko się dobrze układa. Nie w każdej rodzinie są mama, ojciec i dzieci. Są rozbite rodziny, które potrzebują nieistniejącej taśmy do sklejenia siebie nawzajem. Ale taka nie istnieje. 
          – Mamo, o czym myślisz? – Brązowowłosa dziewczynka o długich loczkach usiadła na kolanach swojej rodzicielki. Ta zerwała się ze swoich przemyśleń i pogładziła prawą ręką jej grzywkę, zwisającą na lewe oko.
          – Myślę, jacy możemy być szczęśliwi, będąc razem. Zwłaszcza teraz – powiedziała kobieta, czule całując dziewczynkę w czoło. Ta na początku się uśmiechnęła, aby po chwili z udawanym obrzydzeniem wstać, rękę wytrzeć swoją twarz i fuknąć Fuu. Po chwili jednak dało usłyszeć się dwa szczere śmiechy w pokoju, gdzie rozgrywała się dana akcja.
           Do wieczora mała Madelain wraz ze swoją matką, Rosephie, kończyły przygotowania do wieczornej wieczerzy. Sterta pierników leżała już w dużej misie, gotowa na to, aby ją z uśmiechem na ustach zjeść. Kominek został zapalony, a nad nim wisiały trzy duże czerwone skarpetki, przypominające te mikołajowe, w których najczęściej chowa się słodycze dla dzieci. Cały wystrój niewielkiego domu na ulicy Saint Cloud w Paryżu, mieszczącego się na obrzeżach miasta, wyglądał może i ubogo, jednak dało wyczuć się w nim atmosferę świąt. A o to właśnie chodzi.
      – Nie rozumiem, czemu zawsze zostawiamy to jedne wolne krzesełko – mruknęła cicho brązowowłosa loczka, kiwając z dezaprobatą głową, gdy ustawiała właśnie śledzie na wigilijnym stole. Rosephie uśmiechnęła się.
            – Taki zwyczaj wyniosłam od rodziców twojego ojca, którzy mieszkali w Polsce. Kiedyś to właśnie u nich spędzaliśmy razem z tatą takie święta, więc dużo tradycji wyniosłam z tych i innych podobnych krajów. Wigilia w Polsce jest naprawdę wspaniała. Poza tym wiesz, czemu zostawiamy to krzesło wolne – zawsze możemy oczekiwać nieznajomego gościa.
            – Do tej pory żaden taki się nie zjawił. – Dziecko tupnęło nogą ze złości. Nie rozumiało jeszcze wielu rzeczy, których zrozumieć chciało. W głębi duszy Madelain pragnęła, aby te święta okazały się inne od innych i aby stało się w nich coś niespodziewanego. Daquin od najmłodszych lat uwielbiała przygodę.
           A wtedy właśnie zadzwonił dzwonek...
          Właśnie wtedy życie małej Madelain przewróciło się o 360 stopni...
          Właśnie wtedy poznała św. Mikołaja!!!


  

 * - o ów sztylecie mowa była w III rozdziale
            
         ***

Hahaha, Moi Drodzy, zaskoczyłam Was? :D Miałam inne plany na końcówkę tego wspomnienia, bardziej drastyczne, ale potem pomyślałam sobie, że już jutro Wigilia, powinno być to święto, gdzie jesteśmy szczęśliwi, pełni radości. Czemu więc mojej bohaterce właśnie przydarzyłby się taki koszmar w ten dzień? :) A uwierzcie mi, był drastyczny. Końcówkę specjalnie podkręciłam, aby wydawała się straszniejsza. I, jak widać, zakończyło się happy'endem! :))

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam wszystkim spełnienia swoich najskrytszych marzeń, rozwijania swoich umiejętności, podejmowania jak najlepszych decyzji, bycia zadowolonym z życia, nie marnowania dnia przy komputerze, a także bycia zdrowym, szczęśliwym i usatysfakcjonowanym z tego, kim jesteście. BO JESTEŚCIE WSPANIAŁYMI LUDŹMI! :)

Rozdział wstawiłam troszkę późno, a i spoileru nie było, ale 2/3 tego wpisu kończyłam pisać przed chwilą. Mam nadzieję, że notka Wam się podobała, zaciekawiła i będziecie nadal ze mną w 2015 roku, gdy będę kontynuowała historię Madelain, Aileen, Hope oraz Sophie. Gwarantuję Wam, że jeszcze mam wiele pomysłów na tę historię.

Miłego wieczoru!