piątek, 6 maja 2016

Rozdział XX



Schodzę schodami w dół, szukając kuchni. Trudno mi ją znaleźć, zważając na to, w jakim stanie obecnie byłam i jak wielki jest dom, w którym aktualnie się znajduję. Musiałam podpierać się wielokrotnie ścian, miałam mroczki przed oczami, które sprawiały, że co chwila huśtałam się niebezpiecznie lub potykałam na prostej powierzchni, a także plułam krwią, brudząc tym samym wykładziny, których było tu pełno. Co najbardziej śmieszne w tym wszystkim, właśnie krwi mi brakowało, po którą teraz starałam się dotrzeć.
Mój organizm wariował i to doskonale odczuwałam. Byłam okropnie spragniona, a wszelkie zapasy cieczy, które wcześniej zostały mi pozostawione przy łóżku, już się skończyły. Nie chciałam wołać o pomoc wilkołaka, który, notabene, miał mnie pilnować (nadal nie wiem, gdzie znajdował się w momencie, kiedy Samanta przyszła – i jakim cudem w ogóle pozwolił jej tu wejść). Chciałam z nim mieć jak najmniejszy kontakt; nie ufałam mu ani w jednej tysięcznej, w końcu był wilkołakiem, a przed takimi zawsze mnie ostrzegano.  Poza tym był on pod nadzorem Luke'a – może być tak samo fałszywy, jak i on.
Nie rozumiałam decyzji Hope w sprawie zawarcia pewnego sojuszu z Lukiem. Wiedziałam, że postanowiła tak, aby mnie uratować – czułam jednak, że to nie ma najmniejszego sensu, biorąc nawet pod uwagę to, że nie wracała od kilku godzin, a ja już powoli odpływałam w drugi świat. Poza tym, żyłam już naprawdę wiele lat, a jeszcze nigdy nie słyszałam o tej metodzie uratowania własnego życia, jaką była krew Klausa Mikaelsona.
Gdy już dotarłam do kuchni, z trudem doczłapałam się do lodówki, aby następnie ją otworzyć i wyjąć torebkę z krwią. Miałam jej swoją ulubioną grupę, którą zazwyczaj starałam się pić, ale teraz nie obchodziło mnie, którą biorę  – byłam tak spragniona, że wypiłabym wszystko, nawet krew zwierzęcą, której zawsze unikałam, bo była ohydna w smaku. Ani w jednym procencie nie dorównywała krwi ludzkiej.
Otworzyłam torebeczkę, przytykając jej otwór do ust i oparłam się o szafkę kuchenną, trzymając się jedną ręką jej uchwytu, aby móc się asekurować w razie, gdyby ciało pozbawiło mnie możliwości czucia, co było częste w moim obecnym stanie. Moje nogi strasznie ciążyły, a monotonne kręcenie w głowie wcale nie pomagało. Miałam jedynie nadzieje, że moje męki zostaną szybko przerwane. Nawet, jeśli oznaczałoby to moją śmierć. Byłam na nią gotowa.
Zastanawiałam się też nad tym, co powiedziała mi Samanta. Wyglądała na pewną tego, że wyzdrowieję, choć przecież nawet nie wiedziała o tym, w jaki sposób mam zamiar to zrobić. Nie dodając, że i ten tajemniczy sposób, objawiający się w podaniu krwi Pierwotnego do mojego organizmu, nie był pewny.
Wampirzyca, zanim odeszła, oznajmiła mi, że niedługo zwróci się do mnie, aby ustalić szczegóły współpracy. Szczerze? Nie wiedziałam, czy jej ufać, ale wiedziałam, że mnie nie okłamuje. Nigdy tego nie robiła. Poza tym, jaki miałaby cel w tym, aby udawać, iż wie, że moja matka żyje? Nie byłam jej do niczego potrzebna, przynajmniej tak sądziłam, a niczym nadzwyczajnym też nie dysponowałam. Zgodziłam się jednak na tę współpracę. Chciałam zobaczyć, co ma tak mi naprawdę do zaoferowania. Oczywiście, jeśli w ogóle uda mi się przeżyć dzisiejszy dzień.
Gdy kończyłam już drugą torebkę krwi, usłyszałam hałas w korytarzu, a następnie w drzwiach od kuchni pojawił się mój towarzysz-ochroniarz – wilkołak, ubrany w czarną bluzkę i tego samego koloru spodnie. Za nim ktoś stał.
Luke.
Zidiociały idiota, szczerzył się od jednego policzka do drugiego, poprawiając szybko swoje pokręcone od wiatru ciemne włosy, wyciągając coś za sobą. Gdy tylko ujrzałam, co trzyma w dłoni, byłam jednocześnie szczęśliwa, a tym samym zaniepokojona.
– Gdzie jest Hope, Copper? – warknęłam swoim słabym głosem, jednocześnie odchrząkując, aby pozbyć się chrypy, która spowodowana była długim brakiem mowy.
Ten tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej i podszedł do szafki kuchennej, przy której stałam, a następnie podniósł rękę, aby ściągnąć z górnej półki jedną szklankę. Następnie wlał do niej zawartość przyniesionego słoiczka, w której miał krew.
Patrzyłam się na to wszystko sceptycznie. Ciecz, która powinna należeć do Mikaelsona, wcale niczym się nie różniła od innych – ciemno-czerwona, płynna, tak samo pachnąca jak pozostałe.
Luke przystawił mi już napełnioną szklankę pod nos, patrząc na mnie z uniesioną brwią, jakby starając się odczytać, co teraz czuje i jakie emocje za mnie przemawiają. I, przede wszystkim, jak oceniam jego starania. Narcyz.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – mruknęłam, odchylając głowę, dając mu znak, że nie wypiję tego, jeśli mi nie odpowie.
Śmieszna sprawa. Przecież to mi zależy na tym, aby mnie uratować, a nie jemu. On, w gruncie rzeczy, mógłby już całą zawartość słoiczka wylać do umywalki, stwierdzając, że nie będzie ze mną dyskutować, skoro nie chcę jego pomocy.
To nie tak, że nie chciałam. Bałam się jej, to lepsze określenie.
– Hope niedługo wróci, po prostu dotrzymuje warunków mojej umowy. Pij.
Popatrzyłam się jeszcze raz na szklane naczynie. W sumie i tak nie mam nic stracenia – śmierć zbliżała się do mnie wielkimi krokami, tylko kilkanaście minut mnie od niej dzieliło.
Oczywiście, zaniepokoiła mnie wzmianka o tym, jakoby Hope miała aktualnie dotrzymywać warunków umowy, bo nie wiedziałam, jakie znaczenie kryje się pod tymi słowami. Byłam jednak zbyt zaoferowana tym, co stało przede mną, aby nad tym dłużej rozmyślać.
Wzięłam szklankę do ręki i patrząc wrogim wzrokiem w stronę Coppera, przechyliłam naczynie i przełknęłam jej zawartość.
Potem osunęłam się po szafce i z głośnym stukotem opadłam na posadzkę.
Oczy przesłoniła mi ciemność.

***

22 grudnia 1967

Dwie długowłose piękności w podeszłym już wieku, około czterdziestki, siedziały przy ognisku, co chwila popijając wywary. Stwierdziłam od razu, że pochodzą one od ziół i liść, które kilka godzin temu naczelne sabatu przyniosły ze sobą. Były uważnie zapatrzone gdzieś, zatopione w własnych myślach i wizjach (wielokrotnie mówiono mi o takim stanie na lekcjach z Eleonor, więc umiałam to rozróżnić – kiedy ktoś ma wizję, a kiedy ktoś po prostu jest zamknięty w własnym umyśle). Wyglądały one, jakby były pogrążone w medytacji – wyprostowana sylwetka, skrzyżowane nogi oraz dłonie opierające się o kolana. Dodatkowo, napięta mimika twarzy i spokój. Niczym nie zagłuszony spokój.
Pogoda tamtego dnia nie była jedną z lepszych; można powiedzieć, że w ów miejscowości od dawna nie było tak zimno, jak i nie spadło tyle deszczu. Wiatr nieustannie wiał, podrywając długie kępy traw w górę.
Atmosfera jednak nie przeszkadzała towarzyszkom i doskonale to zauważyłam już na samym początku. Każda z nich miała włosy związane w warkocza (sięgającego do, co najmniej, kości ogonowej,a  przynajmniej tak to było widoczne z mojej perspektywy), a na jego początku przypięty kawałek jakiejś miniaturki. Każda z nich miała ją inną – jedna przypominała zwiniętego węża z wyostrzonym wzrokiem i wyciągniętym językiem, druga ukazywała gołębia, który chciał się poderwać do góry, jednak lina oplatająca jego małą nóżkę mu to uniemożliwiała.
Nagle jedna z nich wstała. Wyglądała na naprawdę wysoką, byłam pewna, że przerastała mnie o co najmniej głowę. Jej zielona suknia, teraz gdzieniegdzie wybrudzona przez ściółkę, powiewała, gdy jej właścicielka zaczęła przemierzać całą małą polankę dookoła ogniska.
Wreszcie zatrzymała się, wracając do swojej towarzyszki i potrząsając ją lekko za ramię. Wydawało się, że "obudzenie" jej zajmie naprawdę sporo czasu, ale jednak nie – trwało to dosłownie chwilę, kiedy ręka obudzonej pochwyciła nadgarstek czarownicy, która już stała.
Trudno było mi dokładnie zbadać ich wspólne reakcje; obserwowanie ich z kępy krzaków, co chwila unikając gałęzi i robactw, które się tu czaiły, nie było łatwe. Ale też nie spodziewałam się, że TO wszystko takie będzie.
Widziałam jedynie, że obie kobiety patrzyły się na siebie uważnie, co chwila głośniej wypuszczając powietrze. Trwały w swoim własnym transie, którego nikt nie znał... A może i nie miał poznać?
Gdy minęło kilka minut, wreszcie odezwał się lekko zachrypnięty głos. Kiedy tylko do tego doszło, temperatura jeszcze bardziej spadła, a wiatr już nie wiał – on oszalał. Jego podmuch sprawił, że ogień w ognisku, do tej pory wygrywający "bitwę z wietrzykiem", teraz przeliczył swoje umiejętności. Natychmiast rozprzestrzenił na kilka metrów w swoim obiegu, aby następnie całkowicie zniknąć.
– To nie jest to, co robimy, Katie. To nie jest to, co powinniśmy dzisiaj robić. To był błąd, tak kategorycznie zły błąd!
Jedna z kobiet, wypowiadająca te słowa, pochwyciła się za głowę. Jak przez mgłę udało mi się zauważyć jej łzy, które teraz swobodnie płynęły po jej policzkach.
– Jeśli uważasz, że uśmiercenie jakiegoś bachora jeszcze przed jego urodzeniem jest złe, czemu tu jeszcze jesteś? Czemu nadal mi pomagasz?! Dobrze wiesz, że musimy wypełnić to, co obiecaliśmy! Inaczej nas ukarzą! Zabiją wszystkich, którzy są dla nas ważni, zostaniemy potępieni bez możliwości swobodnej śmierci i życia pozaziemskiego! Nie ma powrotu, rozumiesz!? Nawet jeśli zostaniemy zabite, powrócimy. Obojętnie, ile minie lat, jakie choroby nas dopadną – my nadal będziemy istnieć w tym świecie! Dopóty dziecko zła i zła będzie żyło, tak do tego momentu będziemy istnieć. Dopóty ono będzie istnieć, krwiożerczy królowie będą nadal obecne. To jedna szansa na milion. Uwierz, nie chcesz jej stracić.

20 lat później, dopisek do wspomnienia

To wspomnienie jest ważne. Ono będzie żyć. Ono będzie żyć we mnie i w moich dzieciach, wnukach jak i prawnukach. Chciałabym móc zrobić coś, aby to wszystko odwrócić. Aby przepowiednia nigdy się nie spełniła. Ale nic nie może tego powstrzymać. Hope Mikaelson jest naznaczona. Ona nie zostanie nigdy pokona przez kogoś; przechytrzy choroby, klęski, a nawet miłość. Ale nie przechytrzy Śmierci i jej gry w szachy.
Śmierci nie da się przechytrzyć. Każdy z nią przegrywa.
Dziewczyna umrze, mając na pieńku osiemnaście jesieni. 
Dziewczyna umrze, pozostawiając po sobie gorsze szkody, niż zanim przyszła na świat.
Dziewczyna umrze bezpowrotnie. A za jej śmiercią pójdą inne śmierci.
Śmierć gra w szachy z jedną osobą. Ale szachownica składa się z wielu pionków... A większość z nich jest eliminowana.
Przeznaczenie musi się spełnić. Nie ma na to odwrotu.
Ale szachownica jest połową sukcesu. 
Przewrócić ją i zmienić bieg.
Usunąć to, co niepotrzebne.
Dodać to, co konieczne.
Można wygrać tylko w tą jedną część.
A ja jestem tego świadkiem.

– O Boże... 
Pamiętnik upadł z łoskotem na ziemię, turlając się przez krótki odcinek.
Aileen patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Była świadoma, że jej babcia zapisywała w pamiętniku wiele swoich przygód, ciekawostek jak i całych opisów swoich eksperymentów z magią.
Nie spodziewała się jednak, że jeden głupi notatnik może skrywać tyle zatajonych i okropnych prawd.
Prawd, które mają zamiar pogrzebać jej własną przyjaciółkę już za kilka tygodni.


***

Teraz wyjaśnię, jakby ktoś nie rozumiał drugiej części tego rozdziału: 
na początku został napisany wpis, który przedstawia wspomnienie babci Aileen,
gdy ta była jeszcze w młodzieńczym wieku. Natomiast później jest jej
dopisek, która zapisała 20 lat od napisania wcześniejszego wspomnienia.
Jak wiecie, przez 20 lat wiele się zmienia – tak jak i babcia Aileen dopiero po
tylu latach dowiedziała się o głębszej myśli jej wspomnienia. Znała więcej faktów,
przepowiedni, więc połączyła wszystko z wszystkim i sięgnęła do swojego starego
notatnika po to, aby swoje krótkie przemyślenia zapisać. :)
Ale to jeszcze będzie wyjaśnione, spokojnie. ;)
Powiem Wam, że ten rozdział w całości miałam napisany już od początku kwietnia jakoś, 
ale przez własną głupotę mi się on usunął i musiałam go pisać od nowa.
W tej wersji wyszedł on troszkę inaczej (zwłaszcza druga część była KOMPLETNIE inna), 
ale wydaje mi się, że rozdział i pomimo tego jest naprawdę okej. :)

Następny rozdział będzie szybciej, spokojnie! :) Myślę że do maksimum dwa tygodnie od dodania tego.

Komentujcie, naprawdę miło czyta mi się Wasze opinie jak i spostrzeżenia. Jest to dla mnie
naprawdę wielka nagroda, nawet jeśli dla Was tak te komentarze dużo nie znaczą. :)

Dobranoc!

4 komentarze:

  1. Rozdział naprawdę dobry :) . Mam pytanko czy rozważasz wprowadzenie do historii postacie z TVD np. caroline ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre postacie tak jak Pierwotni czy Hayley oficjalnie pochodzą z TVD, więc jeśli o nich chodzi to tak, pojawią się. Natomiast jeśli masz na myśli te bardziej pierwszoplanowe postacie z Pamiętników Wampirów, to aktualnie nie myślałam o ich wprowadzeniu. Jeszcze troszkę rozdziałów do końca tego opowiadania jest, kto wie... :)

      Usuń
  2. To takie wszystko pogmatwane - ale super rozdział btw. super bardzo si martwie o Hope

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Mam nadzieję że Klaus w końcu dowie się że Hope to jego córka

    OdpowiedzUsuń