sobota, 23 maja 2015

Rozdział XIII


Perspektywa Madelain:
 
– Kłamiesz – powiedziałam z pewnym głosem.
To, co usłyszałam od Samanty, naprawdę mnie zszokowało. W końcu nie codziennie słyszy się wiadomość o tym, że twoja matka, która zmarła sześćdziesiąt jeden lat temu, nadal żyje. Jednak to i tak było niemożliwe.
Moja rodzicielka, Josephine, zmarła na gruźlicę, gdy miała trzydzieści dwa lata. Na początku były to tylko objawy silnego kaszlu, a więc nikt zbytnio się tym nie przejął, ponieważ przez ciągłe wojny na świecie i małą ilość odpowiednich specjalistów – lekarzy, było to po prostu wręcz normalne. Zrzucaliśmy więc to na silne przeziębienie, które trwało jednak dobre cztery miesiące. Potem było tylko gorzej. Josephine pluła krwią, budziła się nocami i przez kilka następnych dni nie spała, również niczego nie jadła, przez co jej wygląd zmienił się diametralnie. Było widać na na rękach i nogach kości z wygłodzenia, sińce pod oczami nabierały na barwie. Ojciec, Andre, próbował za wszelką cenę znaleźć w pobliżu naszej miejscowości jakiś dobrych lekarzy, jednak ci zazwyczaj zamieszkiwali tylko i wyłącznie w Paryżu, do którego dzieliło nas dobre trzysta kilometrów i niemożliwe było udanie się tam po nich. Pewien weterynarz, nasz sąsiad, czterdziestopięcioletni wdowiec, prawdopodobnie jeden z najmilszych ludzi, jakie kiedykolwiek miałam okazję spotkać, przepisywał mamie jakieś zioła, które sprawiały, że czasami naprawdę czuła się lepiej i wyglądało to tak, jakby właśnie wyzdrowiała.
Niestety, były to tylko pozory.
23 września 1953 rok, dokładny miesiąc przed urodzinami mojego brata, Davida, mama zmarła. Ojciec popadł w depresję, zamknął się w sobie, praktycznie rzecz biorąc nie rozmawiał ani ze mną, ani z moim bratem, to ja zajmowałam się jego opieką i gospodarstwem domowym. Andre pracował do późna u jednego z najbardziej bogatych gospodarzy w naszym obrębie miasta, wracał zazwyczaj godzinę przed północą. Siedmioletni David już wtedy spokojnie spał na górze w swoim pokoju, ja natomiast dzielnie czekałam do powrotu ojca. Gdy wracał, patrzył jedynie na mnie mizernym wzrokiem, jak gdyby chciał powiedzieć To nie ma sensu, Madelaine. To życie nie ma sensu. i udawał się na górę do łóżka.
Pewnego razu, kiedy popijając jarzynowy sok czekałam na jego powrót, wrócił naprawdę wcześniej niż zazwyczaj. Zupełnie inaczej, tak jakby szczęśliwszy przemierzył drzwi, patrząc od razu w miejsce, w którym zwykłam siedzieć. Wyglądał bardziej weselej, był nawet uśmiechnięty. Podszedł do mnie i wziął na kolana. Była to jedyna z chwil rok po śmierci matki, w której naprawdę poczułam się kochana i chciana. Wtedy też mocno mnie uścisnął i powiedział, że mnie kocha i że przeprasza, że tak to wszystko wygląda. Widziałam ból w jego oczach, a następnie smutek, który próbował zakryć. Pamiętałam to wszystko tak dokładnie...
– Tato, nie płacz. – Brązowowłosa dziewczyna uśmiechnęła się do mężczyzny, który trzymał ją na kolanach. Ten tylko przetarł słone krople łez ze swojego policzka i pogłaskał dziecko po jej długich, gęstych, zaplecionych w nieschludnego warkocza, włosach.
– Nie płaczę, Madi. Nie płaczę. – Podniósł się z krzesełka, na którym siedział, i złapał córkę za rękę, prowadząc na balkon. Była już gwieździsta chłodna noc, jesień dawała we znaki.
– Tato, czemu to wszystko jest takie trudne? Czemu mama musiała umrzeć? Czemu ty tak się zachowujesz? Czemu ignorujesz mnie i Davida? Proszę tato, ja naprawdę nie daję rady bez ciebie. – Dziewczyna zaszlochała, zła na siebie, że okazuje swoje uczucia publicznie, ale nie mogła wytrzymać. Świadomość tego, że jej życie zawsze będzie tak ponuro wyglądało, a David nie dostanie szczęśliwego dzieciństwa, przerażała ją.
Andre uklęknął przed Madelain, odrywając jej ręce z twarzy, na której ukazywały się coraz liczniejsze krople łez. Wiedział, że to po części była jego wina zaistniałej sytuacji i że nie spełniał się w tej roli, w którą powinien najbardziej był się angażować – ojcostwo.
– Madi, spójrz na mnie. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze. Trzeba najpierw pocierpieć, aby potem ujrzeć światełko w tunelu. Jesteś mądrą, dużą dziewczynką, przykładną siostrą i córką. Gdyby matka żyła, byłaby ogromnie z ciebie dumna tak samo jak i z Davida. To są trudne czasy, Madi, mi też jest bardzo ciężko i wiem, że to wszystko, co przeżywałaś, było moją winą. Ja próbowałem od tego uciec, Madi. Już teraz nie będę próbować. Proszę cię, pomimo wszystkiego, bądź silna i pamiętaj, że mama nie umarła. Może nie tyle co fizycznie, ale nadal jest w twoim sercu. Nadal jest i będzie przy tobie, nawet, gdy nie będziesz zdawała sobie z tego sprawy. Musisz być silna za nas wszystkich. Za mnie i za Davida. Bo ja już dłużej nie mogę.
Następnego dnia już nie żył, pracownicy kopalni znaleźli go powieszonego na jednej z gałęzi nad kamieniołomem. Popełnił samobójstwo.

***

Perspektywa Hope: 

Jesteś cholernym egoistą – mruknęłam, opierając głowę o oparcie siedzenia. Ta podróż mnie nużyła, naprawdę byłam zła, a jednocześnie bałam się o to, czy faktycznie Luke wypełni wszystkie warunki umowy. Dotychczas nasze stosunki nie były zbyt owocne, a nawet powiedziałabym, że co najmniej graniczące z nienawiścią.
Usłyszałam śmiech wydobywający się ze strony Luke'a.
– Ale za to jakim przystojnym, nieprawdaż? – Dźgnął mnie łokciem w żebra, na co zadziałałam natychmiastowo. Złapałam jego prawą rękę, wykręcając ją do tyłu, za jego włosy. Swoją drugą ręką podparłam się o jego tors. Moja głowa była niebezpiecznie blisko obok jego. Déjà vu. Szkoła, korytarz, marny detektyw w mojej postaci. Nienawidzę powtórek. I nienawidzę, jak ktoś, kogo nie lubię, zachowuje się wobec mnie w taki poniżający sposób.
Sama tak naprawdę nie wiem, czemu aż tak bardzo przejęłam się jego zachowaniem. Przecież zachował się dość... koleżeńsko? 
Luke nadal patrząc w moje oczy, zahamował natychmiast samochodem, tym samym denerwując kierowcę za nami, który zaczął przeklinać na głos, jacy to młodzi ludzie są niewychowani. Facet przejechał swoim białym peugeotem obok nas, wymachując groźnie ręką, jakby odganiał muchy. Luke na to tylko się zaśmiał, zwracając na siebie moją uwagę.
Nienawidziłam w sobie uczuć. No bo hej, wcale nie jest komfortowo dyszeć jak po seksie przy chłopaku, na którym teraz całym swoim ciałem się opieram. Dodatkowo, znowu hej, to mój wróg!
Nim zaczęłam się odsunąć, Copper wyrwał swoją rękę z mojego uścisku i popchnął mnie na przeciwległą ścianę. W sekundzie moje plecy uderzyły o szklaną powłokę, jednak nie przysporzyło mi to bólu. Nic dziwnego.
Luke przybliżył się bliżej mnie, zmieniając teraz rolę osoby dominującej. Gdy centymetry dzieliły mnie od jego twarzy do mojej, sądziłam, że mnie pocałuje. Cholera, nie możesz być tak naiwna! Przyznaję, nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji, znam tylko takie momenty z fan fiction. Ewentualnie dobrych brazylijskich telenoweli.
 Pomyliłam się.
Ale czekaj, czego ja oczekiwałam? Namiętnych pocałunków od swojego wroga?
Copper ominął część mojej twarzy, aby swoją zbliżyć do mojego lewego ucha. Odczuwając jego ciepły oddech, ciarki pod tą częścią ucha i pewne podekscytowanie, którego natychmiast chciałam się pozbyć, usłyszałam:
– Nie powinnaś tego robić, kochanie.



***

Wreszcie! Cieszycie się? :) 

Chyba za dużo mam na głowie, aby wszystko ogarnąć. Ale niedługo wakacje, ah, mam ogromną nadzieję, że wtedy Was aż zaskoczę ilością dodawanych rozdziałów. 
Lupe (Luke + Hope) moment był, aff! I wreszcie coś więcej o historii Madelain, która będzie odgrywać ważną rolę w przyszłości. No ale to niedługo...

Miłej soboty!