niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział XIV

ROZDZIAŁ NIE BYŁ SPRAWDZANY!


Perspektywa Hope:

      Resztę drogi spędziliśmy w ciszy; ani ja, ani Luke nie paliliśmy się do żadnej konwersacji, więc przypadło mi tylko podziwiać widoki za szybą oraz słuchać radia. Niezbyt podobał mi się gust muzyczny Coppera, ale właściwie nie miałam zamiaru się z nim o to kłócić – nie potrzebowałam z nim na dziś więcej sprzeczek.
      Wampir skręcił w jedną z mniejszych uliczek, co mnie lekko zdezorientowało, gdyż dotychczas jechał głównymi, szerokimi drogami. Spodziewałam się więc, że jesteśmy już niedaleko celu, co przyjęłam akurat z ulgą. Nie dość, że ta cisza była krępująca, to jak najszybciej chciałam dać lekarstwo Madelain i sprawić, że przeżyje. 
       Wreszcie samochód zatrzymał się na uboczu, obok jakiegoś sklepu zielarskiego. Odetchnęłam z ulgą i zamierzałam już wychodzić, gdy tą czynność przerwała mi dłoń Luke'a umieszczona na moim przedramieniu. Z westchnieniem obróciłam głowę w stronę mojego towarzysza, czekając, co ma mi do powiedzenia.
        – Cokolwiek się stanie, słuchaj się mnie i rób, to co każę, a dostaniemy tego, czego chcemy. – Jego głos był lekko ochrypły, a w oczach zabawiły na chwilę ogniki strachu. Tylko przed czym?
        Na obecną chwilę miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Nadal nie wiedziałam, jakim cudem mogę przebywać w słońcu bez pierścienia, którego przecież muszą nosić wszystkie wampiry. Drugą zagadką był cały Klaus i to, że niby jestem jego córką, co było chyba najbardziej niedorzeczną rzeczą z wszystkich możliwych. Do tego Luke coś doskonale ukrywał, a ja mu w głębi duszy ufałam, co bałam się, że przypłacę drogą ceną. Wszakże nadal nie wiadome było dla mnie, jak chce uzyskać krew pierwotnego dla Madi. 
       Niestety, pomimo tego, co może się stać, musiałam się go słuchać, bo wiedziałam, że jedynie z jego pomocą mogę uratować moje przyjaciółki. A to było dla mnie aktualnie największym priorytetem.
        Mruknęłam tylko krótkie jasne w odpowiedzi do Luke'a, aby następnie szybko wysiąść z samochodu i podążyć chodnikiem w stronę, która wydawała mi się najbardziej prawdopodobna do dojścia do domu pierwotnych.
        Nim przeszłam kilka kroków, irytujący wampir zrównał się ze mną, popalając co chwilę papierosa. Naprawdę nie sądziłam, że może on palić, tym bardziej, że uważałam, że papierosy są dla osób, które chcą się rozluźnić, zapomnieć o problemach – nie wydawało mi się, aby Luke takowe miał.
        Chłopak skręcił w lewo, w jeszcze mniejszą uliczkę, niż ostatnio. Szłam za nim powoli, rozglądając się po bokach z pewnym nie spokojem i nieufnością. Kompletnie nie znałam okolicy, a do tego miałam jakieś dziwne wrażenie, że ktoś nas śledzi. Składałam to jednak na przewrażliwienie.
        Mało nie wpadłam na Luke'a, gdy ten nagle się zatrzymał. Na szczęście w porę złapał mnie w talii, co nie powiem, trochę mnie zawstydziło, jednak szybko się ogarnęłam i spojrzałam na chłopaka z niezrozumieniem. 
         – Stój za mną. Mamy gości – mruknął, odwracając się.
        Wychyliłam się lekko za jego plecy, aby zobaczyć, że przed nami stoi trójka nieznajomych wampirów. Jeden z nich, blondyn z długimi włosami pofarbowanymi na końcówkach na czarno, stał najbardziej wysunięty z ich wszystkich i patrzył się nas nas z wrogością. Jego kompani mieli bardziej przyjazne, jeśli nawet tak można było to nazwać, miny, jednak również dokładnie śledzili nasz ruch.
          – Kim jesteście? – spytał blondyn, gorączkowo przerzucając wzrok ze mnie na Luke'a; tak, jakby bał się, że możemy nagle zaatakować.
         – Luke Copper i... Maggie... Dow...Downson – powiedział niepewnie, aby po chwili powtórzyć – Taa, Luke i Maggie, chcielibyśmy się spotkać z Klausem.
        Przez chwilę zastanawiałam się, po co zmienił moje imię i nazwisko, ale przypomniało mi się, o co prosił mnie jeszcze w samochodzie. Uśmiechnęłam się tylko, tak, jakbym chciała potwierdzić prawdziwość słów mojego towarzysza. Widziałam, że nieznane nam wampiry patrzą na nas podejrzanie.
        Nim blondyn i, jak sądziłam, przewodnik tej grupy, odpowiedział, za nimi wyrósł jak gdyby nic następny nieznajomy.
         Ten jednak różnił się od reszty wampirów. Miał bardzo króciutkie, wręcz nikłe, czarne włosy oraz ciemny, trochę mulatowaty kolor skóry. Lekki zarost dodawał mu pewnej atrakcyjności, a skórzana kurtka, biała luźna bluzka, spodnie moro oraz długie buty do jazdy konnej sprawiały, że zupełnie różnił się od swoich, jak przypuszczałam kompanów. 
         Najpierw spojrzał się z uśmiechem na twarzy na mnie, aby potem przenieść wzrok na Luke'a. A wtedy kompletnie zdziwiła mnie jego postawa.

***

Perspektywa Aileen:

        Myślę, że popadałam w pewną paranoję.
        Odkąd tylko opuściliśmy łąkę, na której jeszcze kilka godzin temu udało mi się zabić tą sukę, co się podobno czarownicą zwała, mam ciągłe wahania nastroju.
       W moim umyśle jest jakby pewna luka, którą muszę czymś zapełnić, ale kompletnie nie wiem, czym. Raz mam ogromne wyrzuty sumienia z powodu tego, że kogoś zabiłam; za chwilę jednak pojawia się żądza zemsty i mam ochotę wysadzić w powietrze każdą osobę, która stanie mi na drodze.
       Nie wiem sama teraz, kim jestem. Na pewno nie tą Aileen Whitmore, jaką można było znać ze szkolnej placówki. Spokojna, ułożona dziewczyna, z trudną przeszłością, lekko niepewna swoich czynów, ale z pewnością pomocna dziewczyna. Nie wydawało mi się, abym nadal nią była.
        Udawałam. I w samolocie, i po wyjściu z niego. Wcale nie wracałam do normalności. Dzięki czarom, jakie udało mi się znaleźć w księdze babci, zmieniłam wygląd swoich oczu na naturalny, Dałam tym samym nadzieję innym towarzyszom podróży, że jest ze mną coraz lepiej. Tak naprawdę nadal mnie nic nie obchodziło i miałam swój cel, który chciałam jak najszybciej spełnić.
         Spojrzałam na swój nadgarstek, który powoli goił się. Od razu po jego rozcięciu, owinęłam go kawałkiem swojej bluzki, aby zrobić prowizoryczny bandaż.
          Od zdarzenia na łące miałam świadomość, że nie jestem tą samą osobą, co wcześniej. Nie tylko z charakteru, ale i fizycznie. Przepełniała mnie ogromna moc, czułam to. Mogłam czarować. 
          Jedno zaklęcie i oczy na powrót nabrały swoją prawdziwą barwę. Nie zamierzałam za pomocą zaklęć zagoić całkowicie mój nadgarstek – przypominał mi o tym, co świetnego udało mi się dzisiaj dokonać.
           Wiedziałam, że jednocześnie przegrałam, ale i wygrałam. Zmieniałam się powoli w takie same istoty, jakimi była moja rodzina. Bezduszne, pozbawione serc i uczuć czarownice, którym największym mottem życiowym było Zabij jak najwięcej, ciesz się jak najdłużej. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że geny kiedyś przejmą za mnie kontrolę.
    Tylko że matka i Elizabeth się nieco myliły. Jestem morderczynią od teraz. Ale moimi najbliższymi ofiarami na pewno nie będą niewinne istoty, które moja rodzina zabijała i zabija na pierwszym miejscu.
          Myślę, że drogiej matce jak i jej głupiutkiej córce przyda się wreszcie kara za popełnienie tylu grzechów. A ja jej na nich dokonam

Rodzinne wiązania 

        [...] Każdy Whitmore pozostaje zły na zawsze. Nie ma żadnych wyjątków, a jeśli takie są, są już zabijane w dzieciństwie. Naszym odwiecznym celem jest zabijanie innych, aby posiadać więcej mocy i zniszczyć wreszcie Wampirzych królów. [...]
        To zobowiązanie wobec każdego członka tej rodziny. I każdy ma tego dopełnić, wcześniej czy też później. Jednak Ci, którzy dopełnią tego później, będą mieli o wiele gorzej. Będą cierpieć. [...]
        Nikomu się tego nie udało zniszczyć. Tej przepowiedni. I nikomu nie będzie dane. Bo NADZIEJA* prędzej czy później umrze. [...]**


NADZIEJA* - imię Hope po polsku oznacza Nadzieja (chodzi więc o nią ;))
** - cały ten fragment ma związek z rozdziałem IV. To jest skrócony tekst z księgi babci Aileen.

Hope Mikaelson

***

Ogółem miałam trochę inny plan na ten rozdział, ale chyba aktualnie jest o wiele lepiej. Na pewno w tym jest dużo niejasności (a przynajmniej tak myślę), więc trzeba niektóre fakty skojarzyć. Aileen, tak jak obiecałam, wreszcie się pojawia. Miałam wiele wątpliwości co do pisania z jej perspektywy, bowiem nigdy wcześniej tego nie robiłam, a ona jest dość specyficzną postacią – myślę jednak, że wszystko wyszło naprawdę OK.

Klaus na 100% będzie w następnym rozdziale, miał być w tym, noale... :D
Długo mnie nie było, za bardzo się chyba rozleniwiałam... Albo zwalę to raczej na moją prywatną książkę, którą teraz pisze. Plus, doliczając fan fika, którego niedawno założyłam – jeśli chodzi o pisanie, mam z tym mnóstwooo pracy.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba. Zapraszam do komentowania. ;)
Przy okazji: polecicie może jakieś piosenki? Przydają one się bardzo podczas pisania haha. Dzisiejszy rozdział był pisany przy Ricky Martin - Livin' La Vida Loca. ;))

MIŁYCH WAKACJI WSZYSTKIM! x

6 komentarzy:

  1. YES! Wreszcie! Myślałam że już się nie doczekam! <3
    "kilka godzin temu udało mi się zabić tą sukę, co się podobno czarownicą zwała" - hahaha, kocham Cię haha :D
    Ogólnie wolę teraźniejszą Aileen haha :D jest naprawdę super!
    dużo weny misia!
    co do piosenki - może coś Eda Sheerana? Jest świetny! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Uwielbiam rozdziały z perspektywy Hope. Cieszę się że w następnym będzie Klaus. A piosenka może James Artur Imposible?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej nareszcie jest rozdział, codziennie brałam i sprawdzałam czy jest a kiedy wyjechałam nad morze to ty go dodałaś. Co do rozdziału to zaje**** jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział. Kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
  5. W zakładce "Spoiler" pojawił się nowy spoiler i kilka odpowiedzi od Autorki dotyczące piętnastego rozdziału. x

    OdpowiedzUsuń