wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział XV


Szłam o kilka kroków za ciemnoskórym facetem, który okazał się być lewą ręką słynnego Klausa – Marcelem Gerardem. Gawędził sobie spokojnie z Luke'm, co jakiś czas zanosząc się śmiechem tak perlistym, że gdyby nie to, że za mną podążała trójka wampirów, uniosłabym dłonie do uszu, aby odciąć się od tego słuchem. Bałam się jednak, że towarzysze za mną mylnie odczytają moje intencje i zaczną podejrzewać, że chcę wyciągnąć broń lub coś w tym rodzaju.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zachowanie Marcela mnie nie zdziwiło. Gdy tylko ujrzał Coppera, uśmiechnął się jeszcze szerzej, podszedł do niego, aby wymienić mocny, przyjacielski uścisk. Po chwili klepnął go prawą rękę dość mocno w plecy, no chyba że tylko ja to tak odczułam, mówiąc, że dobrze jest go widzieć z powrotem.
Oczywiście, nie obyło się bez wspomnienia o mnie. Na szczęście Luke pozostawał nadal przy naszym starym planie, dodając do niego tylko, że jestem jego daleką krewną i mam pewną, wartą wysłuchania, sprawę do Mikaelsona.
Nie wiedziałam, jak mój towarzysz ma zamiar to rozegrać. Dla mnie liczyło się dostać tylko próbkę krwi Pierwotnego, aby następnie szybko udać się do Madelain i ją wyleczyć. Nie interesowało mnie nawet to, iż Luke uważał, jakoby Klaus miał być moim ojcem.
Wiedziałam, że on jako zdecydowanie starszy ode mnie wampir może mieć większe pojęcie o takich sprawach, niż ja, ale nadal trwałam przy swoim. Nie sądziłam, abym miała jakiekolwiek powiązania, a tym bardziej więzy rodzinne, z takimi osobami, jakimi są Pierwotni.
I nawet, jeśli kiedykolwiek chciałabym to jakoś wyjaśnić, doszukać się prawdy, nie zrobiłabym tego teraz. Nie podczas, gdy moja najbliższa przyjaciółka może odliczać minuty do swojej śmierci.
– H...M...Maggie, wchodź – powiedział Luke, tym samym mrucząc pod nosem jakieś przekleństwo. Nie wydawało się, żeby ktokolwiek zauważył pomyłkę przy wymawianiu pierwszej litery mojego imienia – a nawet, jeśli ktoś jednak to dostrzegł, nie chciał się tym podzielić publicznie.
Copper wskazał ręką na jakieś duże, mosiężne drzwi, które Gerard otworzył z widoczną łatwością. Niepewna przekroczyłam próg domu, rozglądając się zaciekawiona po pomieszczeniu. Zdziwiło mnie to, że kwatera niejakich Mikaelsonów znajduje się tuż obok ulicy, na których trwało zwykłe codzienne życie tutejszych mieszkańców. Wydawało mi się, że wampiry, a zwłaszcza takie jak oni, bardziej cenią sobie prywatność. Biorąc pod uwagę, że zapewne są ogromnie bogaci, mogli kupić dom o tylko jakim sobie marzyli.
Tutejsze domostwo na takie nie wyglądało. Owszem, było potężne, z pewnością mieściło się tu kilka sypialni, łazienek, jednak ściany były zabrudzone, nie malowane już od na pewno kilku lat. Po wejściu do mieszkania wchodziło się od razu do dużego salonu, a przynajmniej podejrzewałam, że pewnie nim jest. Znajdywała się w nim jakaś zielona kanapa wraz ze stolikiem, kilka ogromnych obrazów, szafa z porcelaną, barek z alkoholem, jakieś rośliny i czerwony dywan. Nic więcej, co lekko mnie zdziwiło, ale starałam się, aby nie dało się po mnie tego poznać.
Słyszałam kiedyś, że gdy jest się w niebezpieczeństwie, nie należy okazywać publicznie swoich emocji. A zwłaszcza przy wrogach. Wtedy jest się optymalnie bezpiecznym. Ja czułam się teraz właśnie w takiej sytuacji.
Uniosłam wzrok ku górze, aby zobaczyć, że na wyższe piętro prowadzą długie schody. Kolumny otaczały podwyższenie, a pomiędzy nimi znajdowały się drewniane barierki.
Marcel rozkazał trójce wampirów udać się do Mikaelsonów, aby powiedzieć, że przyszli do nich goście. Sam zaproponował nam, abyśmy usiedli na zielonej kanapie, która jako jedna z pierwszych rzeczy przykuła moją uwagę, gdy weszłam do tego pomieszczenia.
Posłusznie usiadłam, próbując opanować drżenie rąk, chowając je pomiędzy kolanami. Oddychałam głęboko, mając nadzieję, że ani Luke, ani towarzyszący nam wampir nie przejmą się moim zachowaniem.
Nie zapowiadało się jednak na to. Ciemnoskóry wampir przyniósł z pobliskiego barku jakiś trunek, wyglądało mi to na wino, a wraz z nim trzy szklanki. Gdy wzrok przeniósł na mnie, patrząc z zapytaniem, czy życzę sobie trochę, pokręciłam lekko głową i powiedziałam bezgłośnie dziękuję. Marcel więc rozlał trunek pomiędzy dwoma szklankami, które potem wraz z Copperem opróżniali.
– Więc powiedź mi, mój przyjacielu, co się u ciebie przez ten cały czas działo? – Głos wampira był szorstki i wyczuwałam w nim zwykły, amerykański akcent.
– Dużo podróżowałem, to na pewno. Jeździło się tu i tam, zabijało się ludzi, spędzało noce z pięknymi kobietami. – Na ostatnie słowa "lewa ręka Klausa" zaśmiała się perliście, odkładając tym samym szklankę z alkoholem.
– Jak widzę nic się nie zmieniłeś przez ten czas.
Luke uśmiechnął się.
– Każdy się zmienia z czasem, Marcelu. Niektórzy potrafią to jednak dobrze ukryć.
Nie powiem, lekko zdezorientowały, a jednocześnie zaciekawiły mnie jego słowa. Widać było, że z Marcelem mają świetne kontakty i z pewnością w przeszłości się przyjaźnili... Czemu więc Copper mu nie ufa i okłamuje go w temacie związanym ze mną? No chyba że... że to nie Marcel jest w tej sytuacji tym okłamywanym...
– A kogoż tu moje piękne oczy widzą! Luke Theodoric Copper! Mój przeszły najlepszy współpracownik, a potem zdrajca! Jak my się już dawno nie widzieliśmy!
Nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak właśnie przed chwilą nowy gość w pomieszczeniu nazwał Luke'a. Sądziłam, że ma tylko jedno imię – najwidoczniej nie wszystkim się ze mną podzielił.
Wiedziałam, że nadeszła osoba, która jednocześnie mnie przerażała, ale i również stanowiła moje wybawienie. Wiedziałam, że jeśli chcę uzyskać lekarstwo, muszę zawrzeć układ z samym diabłem.
Lub jego wysłannikiem, delikatniej ujmując.
Nadal siedząc odwrócona plecami od schodów, na których znajdował się przypuszczalnie Klaus (przypuszczalnie, nie znałam przecież jego głosu, jednak mina Luke'a upewniła mnie w tym, że to on), wzięłam głębszy oddech. W tej chwili, gdybym tylko mogła, chciałabym uciec stąd jak najszybciej i w jakiś inny, łatwiejszy sposób pomóc Madi przetrwać.
Tchórz ze mnie. Ale każdy nim gdzieś jest. Nie ma ludzi całkowicie odważnych. Nie ma też i ludzi całkowicie głupich. Nie ma też ludzi idealnych, jednak każdy  z osobna próbuje taką osobę udawać.
– I widzę, że przyniosłeś ze sobą prezent rekompensujący twoje krzywdy wobec mnie. Kochana, proszę łaskawie, pokaż nam się.
Głos Klausa był jednocześnie przyjemny, sarkastyczny jak i złowrogi.
Nie wiem, jak go sobie wyobrażałam. Cóż, myślę, że na pewno jako jakiegoś podrzędnego pięćdziesięciolatka z krwistymi oczami, łachmanami na sobie i rogami na głowie.
Nie wiem, jak wyobrażałam sobie jego zachowanie. Twierdziłam, że jest bezwzględnym zabójcą, który łaknie tylko krzywdy innych i ich śmierci. Którego bawią tortury i to najlepiej te, które on sam urządza. Który żywi się strachem swoich poddanych.
Nie wiem, jak chciałam, żeby zachował się wobec mnie. Na pewno nie byłam na tyle naiwna, aby twierdzić, że jedno głupie poproszenie o próbkę jego krwi coś zdziała. Gdyby miał tak każdemu rozdawać swoją krew, musiałby już dawno być martwy.
Może martwy to za duże słowo, ale z pewnością pozbawiony wielu litrów krwi, co spowodowałoby, że jego organizm byłby święcie przemęczony i niezdolny do żadnego ruchu. A biorąc pod uwagę listę jego wrogów, ktoś z pewnością chciałby na tym skorzystać, zabijając go.
Miałam się przekonać o tym już wszystkim zaraz. Wystarczyło tylko wstać i obrócić się ciałem w stronę Luke'a, Klausa i Marcela, którzy stali obok siebie. Musiałam przezwyciężyć samą siebie i stanąć oko w oko z najgroźniejszym wampirem na ziemi. Z największym koszmarem, jakiego niektórzy ludzie mieli możliwość spotkać.
Teraz mnie dostąpił ten zaszczyt.
Odwróciłam się.



Klaus Mikaelson


***

W sumie jestem świadoma tego, że w tym rozdziale nie wiele się dzieje, głównie to flaki z olejem, gdyby nie to, że na koniec pojawia się Klaus... Następny wpis na pewno będzie o wiele bardziej wzbogacony o akcję. ;)

Jak myślicie, jak przebiegnie spotkanie Klausa i Hope? Uda jej się zdobyć lekarstwo dla Madi? :)

Następny rozdział będzie o wiele szybciej. A przynajmniej tak sądzę...

Miłego dnia wszystkim!


niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział XIV

ROZDZIAŁ NIE BYŁ SPRAWDZANY!


Perspektywa Hope:

      Resztę drogi spędziliśmy w ciszy; ani ja, ani Luke nie paliliśmy się do żadnej konwersacji, więc przypadło mi tylko podziwiać widoki za szybą oraz słuchać radia. Niezbyt podobał mi się gust muzyczny Coppera, ale właściwie nie miałam zamiaru się z nim o to kłócić – nie potrzebowałam z nim na dziś więcej sprzeczek.
      Wampir skręcił w jedną z mniejszych uliczek, co mnie lekko zdezorientowało, gdyż dotychczas jechał głównymi, szerokimi drogami. Spodziewałam się więc, że jesteśmy już niedaleko celu, co przyjęłam akurat z ulgą. Nie dość, że ta cisza była krępująca, to jak najszybciej chciałam dać lekarstwo Madelain i sprawić, że przeżyje. 
       Wreszcie samochód zatrzymał się na uboczu, obok jakiegoś sklepu zielarskiego. Odetchnęłam z ulgą i zamierzałam już wychodzić, gdy tą czynność przerwała mi dłoń Luke'a umieszczona na moim przedramieniu. Z westchnieniem obróciłam głowę w stronę mojego towarzysza, czekając, co ma mi do powiedzenia.
        – Cokolwiek się stanie, słuchaj się mnie i rób, to co każę, a dostaniemy tego, czego chcemy. – Jego głos był lekko ochrypły, a w oczach zabawiły na chwilę ogniki strachu. Tylko przed czym?
        Na obecną chwilę miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Nadal nie wiedziałam, jakim cudem mogę przebywać w słońcu bez pierścienia, którego przecież muszą nosić wszystkie wampiry. Drugą zagadką był cały Klaus i to, że niby jestem jego córką, co było chyba najbardziej niedorzeczną rzeczą z wszystkich możliwych. Do tego Luke coś doskonale ukrywał, a ja mu w głębi duszy ufałam, co bałam się, że przypłacę drogą ceną. Wszakże nadal nie wiadome było dla mnie, jak chce uzyskać krew pierwotnego dla Madi. 
       Niestety, pomimo tego, co może się stać, musiałam się go słuchać, bo wiedziałam, że jedynie z jego pomocą mogę uratować moje przyjaciółki. A to było dla mnie aktualnie największym priorytetem.
        Mruknęłam tylko krótkie jasne w odpowiedzi do Luke'a, aby następnie szybko wysiąść z samochodu i podążyć chodnikiem w stronę, która wydawała mi się najbardziej prawdopodobna do dojścia do domu pierwotnych.
        Nim przeszłam kilka kroków, irytujący wampir zrównał się ze mną, popalając co chwilę papierosa. Naprawdę nie sądziłam, że może on palić, tym bardziej, że uważałam, że papierosy są dla osób, które chcą się rozluźnić, zapomnieć o problemach – nie wydawało mi się, aby Luke takowe miał.
        Chłopak skręcił w lewo, w jeszcze mniejszą uliczkę, niż ostatnio. Szłam za nim powoli, rozglądając się po bokach z pewnym nie spokojem i nieufnością. Kompletnie nie znałam okolicy, a do tego miałam jakieś dziwne wrażenie, że ktoś nas śledzi. Składałam to jednak na przewrażliwienie.
        Mało nie wpadłam na Luke'a, gdy ten nagle się zatrzymał. Na szczęście w porę złapał mnie w talii, co nie powiem, trochę mnie zawstydziło, jednak szybko się ogarnęłam i spojrzałam na chłopaka z niezrozumieniem. 
         – Stój za mną. Mamy gości – mruknął, odwracając się.
        Wychyliłam się lekko za jego plecy, aby zobaczyć, że przed nami stoi trójka nieznajomych wampirów. Jeden z nich, blondyn z długimi włosami pofarbowanymi na końcówkach na czarno, stał najbardziej wysunięty z ich wszystkich i patrzył się nas nas z wrogością. Jego kompani mieli bardziej przyjazne, jeśli nawet tak można było to nazwać, miny, jednak również dokładnie śledzili nasz ruch.
          – Kim jesteście? – spytał blondyn, gorączkowo przerzucając wzrok ze mnie na Luke'a; tak, jakby bał się, że możemy nagle zaatakować.
         – Luke Copper i... Maggie... Dow...Downson – powiedział niepewnie, aby po chwili powtórzyć – Taa, Luke i Maggie, chcielibyśmy się spotkać z Klausem.
        Przez chwilę zastanawiałam się, po co zmienił moje imię i nazwisko, ale przypomniało mi się, o co prosił mnie jeszcze w samochodzie. Uśmiechnęłam się tylko, tak, jakbym chciała potwierdzić prawdziwość słów mojego towarzysza. Widziałam, że nieznane nam wampiry patrzą na nas podejrzanie.
        Nim blondyn i, jak sądziłam, przewodnik tej grupy, odpowiedział, za nimi wyrósł jak gdyby nic następny nieznajomy.
         Ten jednak różnił się od reszty wampirów. Miał bardzo króciutkie, wręcz nikłe, czarne włosy oraz ciemny, trochę mulatowaty kolor skóry. Lekki zarost dodawał mu pewnej atrakcyjności, a skórzana kurtka, biała luźna bluzka, spodnie moro oraz długie buty do jazdy konnej sprawiały, że zupełnie różnił się od swoich, jak przypuszczałam kompanów. 
         Najpierw spojrzał się z uśmiechem na twarzy na mnie, aby potem przenieść wzrok na Luke'a. A wtedy kompletnie zdziwiła mnie jego postawa.

***

Perspektywa Aileen:

        Myślę, że popadałam w pewną paranoję.
        Odkąd tylko opuściliśmy łąkę, na której jeszcze kilka godzin temu udało mi się zabić tą sukę, co się podobno czarownicą zwała, mam ciągłe wahania nastroju.
       W moim umyśle jest jakby pewna luka, którą muszę czymś zapełnić, ale kompletnie nie wiem, czym. Raz mam ogromne wyrzuty sumienia z powodu tego, że kogoś zabiłam; za chwilę jednak pojawia się żądza zemsty i mam ochotę wysadzić w powietrze każdą osobę, która stanie mi na drodze.
       Nie wiem sama teraz, kim jestem. Na pewno nie tą Aileen Whitmore, jaką można było znać ze szkolnej placówki. Spokojna, ułożona dziewczyna, z trudną przeszłością, lekko niepewna swoich czynów, ale z pewnością pomocna dziewczyna. Nie wydawało mi się, abym nadal nią była.
        Udawałam. I w samolocie, i po wyjściu z niego. Wcale nie wracałam do normalności. Dzięki czarom, jakie udało mi się znaleźć w księdze babci, zmieniłam wygląd swoich oczu na naturalny, Dałam tym samym nadzieję innym towarzyszom podróży, że jest ze mną coraz lepiej. Tak naprawdę nadal mnie nic nie obchodziło i miałam swój cel, który chciałam jak najszybciej spełnić.
         Spojrzałam na swój nadgarstek, który powoli goił się. Od razu po jego rozcięciu, owinęłam go kawałkiem swojej bluzki, aby zrobić prowizoryczny bandaż.
          Od zdarzenia na łące miałam świadomość, że nie jestem tą samą osobą, co wcześniej. Nie tylko z charakteru, ale i fizycznie. Przepełniała mnie ogromna moc, czułam to. Mogłam czarować. 
          Jedno zaklęcie i oczy na powrót nabrały swoją prawdziwą barwę. Nie zamierzałam za pomocą zaklęć zagoić całkowicie mój nadgarstek – przypominał mi o tym, co świetnego udało mi się dzisiaj dokonać.
           Wiedziałam, że jednocześnie przegrałam, ale i wygrałam. Zmieniałam się powoli w takie same istoty, jakimi była moja rodzina. Bezduszne, pozbawione serc i uczuć czarownice, którym największym mottem życiowym było Zabij jak najwięcej, ciesz się jak najdłużej. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że geny kiedyś przejmą za mnie kontrolę.
    Tylko że matka i Elizabeth się nieco myliły. Jestem morderczynią od teraz. Ale moimi najbliższymi ofiarami na pewno nie będą niewinne istoty, które moja rodzina zabijała i zabija na pierwszym miejscu.
          Myślę, że drogiej matce jak i jej głupiutkiej córce przyda się wreszcie kara za popełnienie tylu grzechów. A ja jej na nich dokonam

Rodzinne wiązania 

        [...] Każdy Whitmore pozostaje zły na zawsze. Nie ma żadnych wyjątków, a jeśli takie są, są już zabijane w dzieciństwie. Naszym odwiecznym celem jest zabijanie innych, aby posiadać więcej mocy i zniszczyć wreszcie Wampirzych królów. [...]
        To zobowiązanie wobec każdego członka tej rodziny. I każdy ma tego dopełnić, wcześniej czy też później. Jednak Ci, którzy dopełnią tego później, będą mieli o wiele gorzej. Będą cierpieć. [...]
        Nikomu się tego nie udało zniszczyć. Tej przepowiedni. I nikomu nie będzie dane. Bo NADZIEJA* prędzej czy później umrze. [...]**


NADZIEJA* - imię Hope po polsku oznacza Nadzieja (chodzi więc o nią ;))
** - cały ten fragment ma związek z rozdziałem IV. To jest skrócony tekst z księgi babci Aileen.

Hope Mikaelson

***

Ogółem miałam trochę inny plan na ten rozdział, ale chyba aktualnie jest o wiele lepiej. Na pewno w tym jest dużo niejasności (a przynajmniej tak myślę), więc trzeba niektóre fakty skojarzyć. Aileen, tak jak obiecałam, wreszcie się pojawia. Miałam wiele wątpliwości co do pisania z jej perspektywy, bowiem nigdy wcześniej tego nie robiłam, a ona jest dość specyficzną postacią – myślę jednak, że wszystko wyszło naprawdę OK.

Klaus na 100% będzie w następnym rozdziale, miał być w tym, noale... :D
Długo mnie nie było, za bardzo się chyba rozleniwiałam... Albo zwalę to raczej na moją prywatną książkę, którą teraz pisze. Plus, doliczając fan fika, którego niedawno założyłam – jeśli chodzi o pisanie, mam z tym mnóstwooo pracy.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba. Zapraszam do komentowania. ;)
Przy okazji: polecicie może jakieś piosenki? Przydają one się bardzo podczas pisania haha. Dzisiejszy rozdział był pisany przy Ricky Martin - Livin' La Vida Loca. ;))

MIŁYCH WAKACJI WSZYSTKIM! x