Szłam o kilka kroków za ciemnoskórym facetem, który okazał się być lewą ręką słynnego Klausa – Marcelem Gerardem. Gawędził sobie spokojnie z Luke'm, co jakiś czas zanosząc się śmiechem tak perlistym, że gdyby nie to, że za mną podążała trójka wampirów, uniosłabym dłonie do uszu, aby odciąć się od tego słuchem. Bałam się jednak, że towarzysze za mną mylnie odczytają moje intencje i zaczną podejrzewać, że chcę wyciągnąć broń lub coś w tym rodzaju.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zachowanie Marcela mnie nie zdziwiło. Gdy tylko ujrzał Coppera, uśmiechnął się jeszcze szerzej, podszedł do niego, aby wymienić mocny, przyjacielski uścisk. Po chwili klepnął go prawą rękę dość mocno w plecy, no chyba że tylko ja to tak odczułam, mówiąc, że dobrze jest go widzieć z powrotem.
Oczywiście, nie obyło się bez wspomnienia o mnie. Na szczęście Luke pozostawał nadal przy naszym starym planie, dodając do niego tylko, że jestem jego daleką krewną i mam pewną, wartą wysłuchania, sprawę do Mikaelsona.
Nie wiedziałam, jak mój towarzysz ma zamiar to rozegrać. Dla mnie liczyło się dostać tylko próbkę krwi Pierwotnego, aby następnie szybko udać się do Madelain i ją wyleczyć. Nie interesowało mnie nawet to, iż Luke uważał, jakoby Klaus miał być moim ojcem.
Wiedziałam, że on jako zdecydowanie starszy ode mnie wampir może mieć większe pojęcie o takich sprawach, niż ja, ale nadal trwałam przy swoim. Nie sądziłam, abym miała jakiekolwiek powiązania, a tym bardziej więzy rodzinne, z takimi osobami, jakimi są Pierwotni.
I nawet, jeśli kiedykolwiek chciałabym to jakoś wyjaśnić, doszukać się prawdy, nie zrobiłabym tego teraz. Nie podczas, gdy moja najbliższa przyjaciółka może odliczać minuty do swojej śmierci.
– H...M...Maggie, wchodź – powiedział Luke, tym samym mrucząc pod nosem jakieś przekleństwo. Nie wydawało się, żeby ktokolwiek zauważył pomyłkę przy wymawianiu pierwszej litery mojego imienia – a nawet, jeśli ktoś jednak to dostrzegł, nie chciał się tym podzielić publicznie.
Copper wskazał ręką na jakieś duże, mosiężne drzwi, które Gerard otworzył z widoczną łatwością. Niepewna przekroczyłam próg domu, rozglądając się zaciekawiona po pomieszczeniu. Zdziwiło mnie to, że kwatera niejakich Mikaelsonów znajduje się tuż obok ulicy, na których trwało zwykłe codzienne życie tutejszych mieszkańców. Wydawało mi się, że wampiry, a zwłaszcza takie jak oni, bardziej cenią sobie prywatność. Biorąc pod uwagę, że zapewne są ogromnie bogaci, mogli kupić dom o tylko jakim sobie marzyli.
Tutejsze domostwo na takie nie wyglądało. Owszem, było potężne, z pewnością mieściło się tu kilka sypialni, łazienek, jednak ściany były zabrudzone, nie malowane już od na pewno kilku lat. Po wejściu do mieszkania wchodziło się od razu do dużego salonu, a przynajmniej podejrzewałam, że pewnie nim jest. Znajdywała się w nim jakaś zielona kanapa wraz ze stolikiem, kilka ogromnych obrazów, szafa z porcelaną, barek z alkoholem, jakieś rośliny i czerwony dywan. Nic więcej, co lekko mnie zdziwiło, ale starałam się, aby nie dało się po mnie tego poznać.
Słyszałam kiedyś, że gdy jest się w niebezpieczeństwie, nie należy okazywać publicznie swoich emocji. A zwłaszcza przy wrogach. Wtedy jest się optymalnie bezpiecznym. Ja czułam się teraz właśnie w takiej sytuacji.
Uniosłam wzrok ku górze, aby zobaczyć, że na wyższe piętro prowadzą długie schody. Kolumny otaczały podwyższenie, a pomiędzy nimi znajdowały się drewniane barierki.
Marcel rozkazał trójce wampirów udać się do Mikaelsonów, aby powiedzieć, że przyszli do nich goście. Sam zaproponował nam, abyśmy usiedli na zielonej kanapie, która jako jedna z pierwszych rzeczy przykuła moją uwagę, gdy weszłam do tego pomieszczenia.
Posłusznie usiadłam, próbując opanować drżenie rąk, chowając je pomiędzy kolanami. Oddychałam głęboko, mając nadzieję, że ani Luke, ani towarzyszący nam wampir nie przejmą się moim zachowaniem.
Nie zapowiadało się jednak na to. Ciemnoskóry wampir przyniósł z pobliskiego barku jakiś trunek, wyglądało mi to na wino, a wraz z nim trzy szklanki. Gdy wzrok przeniósł na mnie, patrząc z zapytaniem, czy życzę sobie trochę, pokręciłam lekko głową i powiedziałam bezgłośnie dziękuję. Marcel więc rozlał trunek pomiędzy dwoma szklankami, które potem wraz z Copperem opróżniali.
– Więc powiedź mi, mój przyjacielu, co się u ciebie przez ten cały czas działo? – Głos wampira był szorstki i wyczuwałam w nim zwykły, amerykański akcent.
– Dużo podróżowałem, to na pewno. Jeździło się tu i tam, zabijało się ludzi, spędzało noce z pięknymi kobietami. – Na ostatnie słowa "lewa ręka Klausa" zaśmiała się perliście, odkładając tym samym szklankę z alkoholem.
– Jak widzę nic się nie zmieniłeś przez ten czas.
Luke uśmiechnął się.
– Każdy się zmienia z czasem, Marcelu. Niektórzy potrafią to jednak dobrze ukryć.
Nie powiem, lekko zdezorientowały, a jednocześnie zaciekawiły mnie jego słowa. Widać było, że z Marcelem mają świetne kontakty i z pewnością w przeszłości się przyjaźnili... Czemu więc Copper mu nie ufa i okłamuje go w temacie związanym ze mną? No chyba że... że to nie Marcel jest w tej sytuacji tym okłamywanym...
– A kogoż tu moje piękne oczy widzą! Luke Theodoric Copper! Mój przeszły najlepszy współpracownik, a potem zdrajca! Jak my się już dawno nie widzieliśmy!
Nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak właśnie przed chwilą nowy gość w pomieszczeniu nazwał Luke'a. Sądziłam, że ma tylko jedno imię – najwidoczniej nie wszystkim się ze mną podzielił.
Nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak właśnie przed chwilą nowy gość w pomieszczeniu nazwał Luke'a. Sądziłam, że ma tylko jedno imię – najwidoczniej nie wszystkim się ze mną podzielił.
Wiedziałam, że nadeszła osoba, która jednocześnie mnie przerażała, ale i również stanowiła moje wybawienie. Wiedziałam, że jeśli chcę uzyskać lekarstwo, muszę zawrzeć układ z samym diabłem.
Lub jego wysłannikiem, delikatniej ujmując.
Nadal siedząc odwrócona plecami od schodów, na których znajdował się przypuszczalnie Klaus (przypuszczalnie, nie znałam przecież jego głosu, jednak mina Luke'a upewniła mnie w tym, że to on), wzięłam głębszy oddech. W tej chwili, gdybym tylko mogła, chciałabym uciec stąd jak najszybciej i w jakiś inny, łatwiejszy sposób pomóc Madi przetrwać.
Tchórz ze mnie. Ale każdy nim gdzieś jest. Nie ma ludzi całkowicie odważnych. Nie ma też i ludzi całkowicie głupich. Nie ma też ludzi idealnych, jednak każdy z osobna próbuje taką osobę udawać.
– I widzę, że przyniosłeś ze sobą prezent rekompensujący twoje krzywdy wobec mnie. Kochana, proszę łaskawie, pokaż nam się.
Głos Klausa był jednocześnie przyjemny, sarkastyczny jak i złowrogi.
Nie wiem, jak go sobie wyobrażałam. Cóż, myślę, że na pewno jako jakiegoś podrzędnego pięćdziesięciolatka z krwistymi oczami, łachmanami na sobie i rogami na głowie.
Nie wiem, jak wyobrażałam sobie jego zachowanie. Twierdziłam, że jest bezwzględnym zabójcą, który łaknie tylko krzywdy innych i ich śmierci. Którego bawią tortury i to najlepiej te, które on sam urządza. Który żywi się strachem swoich poddanych.
Nie wiem, jak chciałam, żeby zachował się wobec mnie. Na pewno nie byłam na tyle naiwna, aby twierdzić, że jedno głupie poproszenie o próbkę jego krwi coś zdziała. Gdyby miał tak każdemu rozdawać swoją krew, musiałby już dawno być martwy.
Może martwy to za duże słowo, ale z pewnością pozbawiony wielu litrów krwi, co spowodowałoby, że jego organizm byłby święcie przemęczony i niezdolny do żadnego ruchu. A biorąc pod uwagę listę jego wrogów, ktoś z pewnością chciałby na tym skorzystać, zabijając go.
Może martwy to za duże słowo, ale z pewnością pozbawiony wielu litrów krwi, co spowodowałoby, że jego organizm byłby święcie przemęczony i niezdolny do żadnego ruchu. A biorąc pod uwagę listę jego wrogów, ktoś z pewnością chciałby na tym skorzystać, zabijając go.
Miałam się przekonać o tym już wszystkim zaraz. Wystarczyło tylko wstać i obrócić się ciałem w stronę Luke'a, Klausa i Marcela, którzy stali obok siebie. Musiałam przezwyciężyć samą siebie i stanąć oko w oko z najgroźniejszym wampirem na ziemi. Z największym koszmarem, jakiego niektórzy ludzie mieli możliwość spotkać.
Teraz mnie dostąpił ten zaszczyt.
Odwróciłam się.
Klaus Mikaelson
***
W sumie jestem świadoma tego, że w tym rozdziale nie wiele się dzieje, głównie to flaki z olejem, gdyby nie to, że na koniec pojawia się Klaus... Następny wpis na pewno będzie o wiele bardziej wzbogacony o akcję. ;)
Jak myślicie, jak przebiegnie spotkanie Klausa i Hope? Uda jej się zdobyć lekarstwo dla Madi? :)
Następny rozdział będzie o wiele szybciej. A przynajmniej tak sądzę...
Miłego dnia wszystkim!